poniedziałek, 30 marca 2015

Loftus Hall - dom w którym straszy


Loftus Hall – dom w którym straszy

Ostatnia reminiscencja z Irlandii dotyczyć będzie najstraszniejszego w tym kraju domu. To do niego, jak głosi legenda, podczas burzy wpuszczono i pozwolono usiąść do stołu rozbitkowi. Morze obmywa półwysep, na którym wzniesiono Loftus Hall. W linii prostej odległość do linii brzegowej nie przekracza stu metrów, stąd wizyta rozbitka nie była jeszcze niczym nadzwyczajnym. Sprawy przybrały inny obrót gdy podczas gry w karty młoda gospodyni pochylając się po upadłą kartę zauważyła, że przybysz zamiast stopy ma kopyto - powiało grozą. Przerażona kobieta krzyknęła, a zdemaskowany przybysz umknął przez dach, pozostawiając po sobie zapach siarki i dziwne opary. Dziewczyna, Anna Tottenham, zamknęła się w wielkim pokoju obwieszonym gobelinami i pośród nich postradała zmysły. W 1775 roku znaleziono ją zwiniętą niczym embrion. Tak ją pochowano na pobliskim cmentarzu, ciała nie dało się bowiem wyprostować. Oczywiście jej duch do dzisiaj zamieszkuje dom. W 1871 roku stary Loftus Hall zburzono, przez co na chwile zaradzono odwiedzinom byłej dziedziczki.


Właściciel gruntu wybudował nowy dom. Mieszkańcy nazwali go podobnie - Loftus Hall. Bardzo szybko lokatorzy zaczęli widywać na schodach ducha kobiety. Mimo braku inwentarza, rżenie koni i muczenie krów towarzyszyło im każdej nocy. W 1965 roku w Loftus Hall uderzył piorun. Dom jak wcześniej, znów miał dziurę w dachu. Wystawiony na sprzedaż został, w 2008 roku, kupiony przez Bono wokalistę U2. Bono nie cieszył się zbyt długo nowym nabytkiem. Nie wiedzieć czemu szybko sprzedał go anonimowemu nabywcy. Ten ogrodził teren i pozostawił zabite deskami okna…

 

 
 
Przy odrobinie szczęścia można wejść do wnętrza Loftus Hall, korzystając z zaproszenia pamiętajmy jednak, że to najstraszniejszy dom w Irlandii. Zrobiłem Loftus Hall kilka zdjęć. Przy pięknym bezchmurnym niebie na jednym z nich coś nie zagrało. Widać to lepiej gdy dodałem kontrastu i nasyciłem fotografię kolorami.
 

piątek, 20 marca 2015

Całkowite zaćmienia


      Całkowite zaćmienie. Termin bardzo wieloznaczny. W sztuce; od poezji Baudelaire’a po muzykę Pink Floyd. W życiu; od miłosnego zaślepienia po narkotyczne odurzenie.  W tym przypadku proszę aby „Eclipse” potraktować bardzo dosłownie. Zdjęcie zrobiłem w Irlandii, na plaży Courtown, w hrabstwie Wexford, 20 marca 2015, o godzinie 9.28 rano. Słońce zostało przesłonięte w ponad 90 procentach.

wtorek, 17 marca 2015

Custard Pie na Świętego Patryka


 
    Ciastko z kremem temu kto wie o czym śpiewali Led Zeppelin w utworze „Custard Pie”. Dla przypomnienia napiszę, że to pierwszy kawałek z albumu „Physical Graffiti”. Właśnie jako „Ciastko z kremem” tłumaczono na polski tytuł piosenki z 1976 roku. Tylko co to za krem ów Custard? Chodzi raczej o słodki sos z mleka i jajek, z dodatkiem wanilii. Wynalazek typowo wyspiarski. Irlandczycy twierdzą, że irlandzki. Historycy smaków ustalili, że właściwości wiążące jajek, jako pierwsi pojęli starożytni Rzymianie. Wszystko co nastąpiło później to już tylko niuanse dotyczące konsystencji i aromatów jajecznej zawiesiny. Nie będę tropił tych kulinarnych śladów. Piszę w Irlandii, w dzień licznych ulicznych parad z okazji dnia Świętego Patryka, patrona Zielonej Wyspy. Wieczorem, przy piwie i whiskey, Irlandczycy zajadają słodkie ciasto polane sosem „custard”. Zdecydowanie nie kremem, lecz sosem. O czym zapewniam polewając nim kolejny kawałek owocowej tarty.
 
 
 
 

 

czwartek, 12 marca 2015

Jakub Soroko contra Joseph Kony



W miniony weekend odwiedził mnie Jakub Soroko z Giżycka. Na co dzień studiuje Handel Zagraniczny w Białymstoku. Jakub jest ambasadorem organizacji Invisible Children. Wraz z nią dąży do powstrzymania najdłuższej wojny w historii Afryki rozpoczętej w północnej Ugandzie przez Josepha Kony. Dzisiaj – jak mówi – wojna na szczęście wygasa, pozostają jej ofiary, które w obozach w okolicach Gulu przywraca się społeczeństwu – dzieci wcielone przymusem w szeregi LRA. Przez lata zmuszane do bestialskich morderstw, przeżywały dramat utraty domu, rodziców krewnych i przyjaciół, często mordowanych na ich oczach. Przyjechał z drugiego końca Polski, aby porozmawiać o Ugandzie. Jakub był już w Gulu na północy Ugandy. Ma tam przyjaciół, między nimi także ofiary wojny. We wrześniu wybiera się do Ugandy ponownie, może osiądzie tam na dłużej. Ma cel, który konsekwentnie realizuje, a w którym można mu pomóc. Warto obejrzeć którykolwiek z filmów zamieszczonych w Internecie przez fundację Invisible Children. Na całym świecie obejrzało je miliony ludzi. Film „Kony 2012” miał na portalu You Tube ponad sto milionów odsłon!


 

Joseph Kony od lat terroryzuje pogranicze ugandyjsko - sudańsko -kongijskie. Drogę do piekła usianą trupami i ludzkim nieszczęściem rozpoczął w 1989 roku. Jego Armia Bożego Oporu pustoszyła północną Ugandę. Nie posiadał spójnego programu, jego ideologię stanowiła mieszanina wierzeń chrześcijańskich i starych afrykańskich animistycznych kultów. Sam Kony pełni bardziej rolę proroka niż przywódcy politycznego. Jego żądania ograniczają się, jak mówi, do pragnienia ustanowienia w Ugandzie rządu kierującego się dziesięcioma przykazaniami bożymi. Walka LRA prowadzona jest pod znakiem masowych zbrodni na miejscowej ludności. W wyniku dotychczasowych działań zbrojnych zginęły dziesiątki tysięcy ludzi, a około dwa miliony innych musiało uciekać ze swych domów. Cechą działalności Armii Bożego Pokoju jest masowe wykorzystywanie  dzieci - żołnierzy. Przymusem wcielane w szeregi partyzantki stanowią około 80 procent jej stanu bojowego. Ta psychopatyczna armia prowadzi swoje działania nie tylko na terenie Ugandy, również w południowym Sudanie, Republice Środkowoafrykańskiej i w północnych rejonach Kongo. Dysponuje wieloma bazami szkoleniowymi i kryjówkami. W sierpniu 2006 roku strony konfliktu rozpoczęły negocjacje nad ostatecznym  porozumieniem pokojowym. Uroczyste podpisanie układu pomiędzy przedstawicielami rządu, a rebeliantami miało się odbyć, po wielomiesięcznych trudnych rozmowach, w sudańskim mieście Dżuba. Joseph Kony nie pojawił się na uroczystości mimo wcześniejszych zapowiedzi jego wysłanników. Głównym punktem spornym cały czas pozostaje wystawiony przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości nakaz aresztowania Kony’ego. Rebeliancki przywódca wielokrotnie powtarzał, że nie zgadza się na zawarcie porozumienia dopóki Międzynarodowy Trybunał  w Hadze nie wycofa wystawionego za nim nakazu aresztowania. Joseph Kony był pierwszym człowiekiem za którym Trybunał w Hadze wystawił list gończy.
 
 

 

poniedziałek, 9 marca 2015

Świniobicie przy drodze

    Pod koniec zimy, na przednówku, zaczynam tęsknić za smakami  jesieni, kiedy to trwała prawdziwa rzeź jagniąt, baranów i owiec a na ulicach zalegały zielone hałdy arbuzów. Wówczas nie tylko na targu w Sibiu, ale także na straganach wzdłuż dróg można kupić pastramę - zakonserwowaną rozmaitymi ziołami, wcieranymi w surowe mięso, baraninę. Kawałki takiej podsuszonej półtuszy  stanowią znakomity podkład pod miejscową palinkę.




Kiedyś grudniową porą,  w drodze do Bacau, zatrzymałem samochód w jednej z wiosek, aby fotografować sceny masowego świniobicia, natychmiast zostałem zaproszony do niemal rytualnej, uczty. Krew lała się z podciętych świńskich tętnic, można ją było spróbować, maczając w niej kromkę chleba z majerankiem. Jeden z gospodarzy oprawiających świnię - opalając  karbidową lampą świńską szczecinę - poczuł się w obowiązku poczęstować turystę. Wyjął z kieszeni wojskowych spodni nóż, sprawnie wyciął kawałek świńskiej skóry, z jeszcze gorącym od palnika tłuszczem, posolił obficie i zaczął zajadać, zachwalając, jak pożywna to przekąska. Następny kawałek przeznaczony był już dla mnie. Nie wiem czy myślałem o epidemii włośnicy, kiedy pierwszy kęs galaretowatego, przezroczystego, ciepłego świńskiego sadła znalazł się w moich ustach. Zastanawiałem się za to na pewno czy ciepło  pochodziło od opalanej palnikiem skóry, czy, co równie prawdopodobne, było ostatnim wspomnieniem życia, jakie do niedawna tkwiło, w rozłożonych tuż przy rowie, świńskich zwłokach. Wkrótce świnię powieszono łbem w dół, na drewnianym rusztowaniu. Rozpruto jej brzuch i wyciągnięto z niego parującą plątaninę kiszek i podrobów. W  opróżnionych kiszkach za chwilę zagoszczą krwiste kaszaki, wątrobianka z wątroby, której do końca nie dano ostygnąć i rozmaite kiełbasy. Te ostatnie specjały gotowe będą dopiero następnego dnia nad ranem, kiedy po obficie zakrapianej palinką rzeźnickiej pracy, będzie się je zaparzać w kotłach i kadziach – znak że idą święta!

poniedziałek, 2 marca 2015

Roman Vishniac i Leśni Żydzi


Wybitny fotograf Roman Vishniac podróżował w latach trzydziestych dwudziestego wieku po całej Środkowej Europie, dokumentując na kliszach kodaka świat przed zagładą. Vishniac przeczytał „Mein Kampf” Hitlera i zrozumiał z tej anty-książki więcej niż jego bracia w wierze. Ci ostatni nie chcieli zresztą czytać kolejnego jak sobie wyobrażali, paszkwilu. Wędrujący z aparatem Vischniac wiedział, że zbliża się katastrofa, która zmiecie z powierzchni Ziemi Jidiszeland. Efektem jego podróży stał się między innymi album „Vanisched Word”. Zetknąłem się z tą książką (wydaną po raz pierwszy w 1983 roku w  Nowym Jorku w wydawnictwie Farrar, Straus and Giroux), mniej więcej pół wieku po tym, kiedy wykonano reprodukowane w niej fotografie. Sporych rozmiarów książka stała między innymi woluminami na jednej z półek w czytelni Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Od pierwszego kontaktu zaczarowała mnie tak bardzo, że postanowiłem ją zdobyć za wszelką cenę. W Polsce lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia zakup takiego wydawnictwa nie był zadaniem łatwym a może wręcz niemożliwym. Internet, jeśli istniał, to tylko w powieściach science fiction. Wszelkie wydawnictwa z zachodu trafiały do Polski w sposób szczególnie reglamentowany.  Stąd kupiłem ją dopiero po kilku latach w jednym z paryskich antykwariatów.

 

 
Vishniac dotarł we wschodnie Karpaty, gdzie odkrył żydowską wieś Vrchni Apsza. Według niego założyli ją Żydzi uciekający przed krwawymi pogromami w czasach powstania Chmielnickiego. Prawie trzysta lat żyli tam nie kontaktując się ze światem. Prawowierni chasydzi protestowali często w obliczu aparatu fotograficznego. We wsi Apsza byli wobec obiektywu bezwolni i obojętni. Nie protestowali z prostej przyczyny - nie wiedzieli czym jest i do czego służy aparat fotograficzny. Wieś przed drugą wojną światową położona była w granicach Czechosłowacji, dzisiaj zwie się Vodycia i znaleźć ją można w najbardziej odludnej części ukraińskich Karpat. Oczywiście już bez żydowskich mieszkańców.

Nie znał tej wioski zaprzyjaźniony z Żydowskimi sąsiadami Stanisław Vincenz. Pisarz mieszkał w tym czasie po drugiej stronie przedwojennej granicy - w Polsce i choć w swojej twórczości sporo miejsca poświęcał chasydzkiej tradycji, jego doświadczenie z Leśnymi Żydami stanowi już tylko dopowiedzenia legendy. Trzeba jednak o nim wspomnieć, choćby ze względu na Funta, Żyda mieszkającego samotnie nad górnym Czeremoszem. On to wytłumaczył Vincenzowi, podczas przypadkowego spotkania w 1910 roku,  kim naprawdę są Leśni Żydzi:
      „Leśny Żyd, proszę was moi panicze, to taki, któremu nazwisko Rotszyld  mówi mało, a za pozwoleniem nic. A nazwisko Nykoła Hałamasiuk, syn Jury - to bardzo dużo, to wszystko. Bo pan Rotszyld jest Dacz, a Hałamasiuk jest swój i sąsiad. Od niego właśnie kupiłem krowę. Co za krowa! Co dnia gadamy z nią i ona z nami także.”
     Tymi słowy Vincenz opisał spotkanie z Funtem w ostatniej części „Na wysokiej połoninie” zatytułowanej: „Barwinkowy wianek”.


 
      Leśny Żyd w swej samotni myślał nad tym, aby wszystkie góry stały się jedną wielką górą, aby wszystkie drzewa stały się jednym wielkim drzewem rosnącym na tej wielkiej górze, aby wszystkie siekiery stały się jedną wielką siekierą i aby wziął tę olbrzymią siekierę potężny człowiek, który powstałby z połączenia wszystkich ludzi i żeby ściął to jedyne wielkie drzewo rosnące na jedynej górze, i aby to drzewo spadło do wielkiej rzeki powstałej z wszystkich połączonych rzek. Ta rzeka opływałaby górę z drzewem i człowiekiem z siekierą. Kiedy to drzewo spadłoby do rzeki, powstałby niewyobrażalny plusk, niemal kosmiczny dźwięk. Byłby on tak olbrzymi i niesamowity, że leśny Żyd mógłby się w niego wsłuchiwać w samotności przez całą jesień i zimę.