Upały nie
sprzyjają pisaniu, procesom myślowym i formułowaniu sądów. Widzę to dookoła.
Stąd i moja mniejsza aktywność blogowa.
Jadąc z
Wierchu Poroniec w stronę Łysej Polany, czyli znaną wszystkim bywalcom Tatr
drogą do Morskiego Oka, górski krajobraz zakłóca duża, owalna budowla w rdzawym
kolorze. Ukazuje się ona, raz po raz, po słowackiej stronie granicy wzbudzając
uzasadniony niepokój miłośników nieskażonej przyrody. Budowla wzniesiona
została kilkanaście lat temu na pięknej polanie, niemal u stóp wspaniałej góry,
jaką dla wszystkich miłośników Tatr jest Murań. Aby do owej budowli dojechać
należy zaledwie o kilka kilometrów wjechać w głąb Słowacji i wypatrywać po
lewej stronie drogi, przypominających bunkry zabudowań. W jednym z nich
mieściła się okazała portiernia, w pozostałych rezydowały wszelkiej maści
służby ochraniające obiekt.
Mowa o słynnym
hotelu Kolowrat, luksusowym w swoim założeniu miejscu letniego i zimowego
wypoczynku gości odwiedzających słowackie Tatry. Pojechałem, nie żeby korzystać
z luksusu Kolowratu, ale by naocznie przekonać się jak dziś ma się sztandarowa
budowla słowackiego hotelarstwa. Otóż nie ma się wcale. Hotel Kolowrat to widmo
szpecące krajobraz, do tego zamknięte dla gości. Robi wrażenie, niczym
irlandzki Loftus Hall, siedziby sił nie z tej ziemi. Idealne miejsce do kręcenia kolejnych
odcinków przygód Arabelli , Rumburaka i Blekoty. Zamknięty kryty basen,
odpadające tynki, zarośnięte zielskiem parkingi. Wygląda na to, że czasy
świetności Kolowratu trwały zaledwie kilka lat. Dziś jego historia może okazać
się o wiele ciekawsza niż wówczas, gdy w pokojach z pięknym widokiem na Murań
gościli zamożni goście. Przedstawiam fotoreportaż z Kolovratu
zachęcając wszystkich spędzających wakacje w Tatrach do odwiedzenia tego
demonicznego miejsca. Miejcie się jednak na baczności! Tu i ówdzie widać
pozostałości po dopiero co odbytej uczcie (porzucony sandwich w popielniczce),
a eleganckie limuzyny podjeżdżają pod hotel i nieopodal niego znikają, jakby
zapadały się pod ziemię.