Właściwie
ten post powinienem umieścić, na samym początku bloga. Sobotnie spotkanie z
Robertem i ukłon w stronę autora wykorzystywanych przeze mnie kafli, tych w tle
strony, spowodowały, że dopiero teraz oddam to co należne autorowi „W
Patagonii”. Bruce Chatwin żył w latach 1940-1989, był Brytyjczykiem. W styczniu
tego roku minęło 25 lat od jego śmierci. Bez wielkiego echa, bez jednego
artykułu w naszej, ponoć literackiej, prasie. Chatwin nie znalazł się w gronie
hołubionych w Polsce pisarzy. Nie wydaje jego książek wydawnictwo Czarne, być
może stąd owo zapomnienie i brak zainteresowania krytyki? Wstyd, do którego
zdążyłem się już przyzwyczaić. Będzie jeszcze okazja o tym napisać.
wtorek, 30 września 2014
Niezapomniany Bruce Chatwin
poniedziałek, 29 września 2014
Robert z Ugandy
W
minioną sobotę, wyjeżdżając do Poznania, przez przypadek skręciłem z mojej
ulicy w prawo, zamiast w lewo. Dzięki temu, przejeżdżając przez Rynek w
Szamotułach, spotkałem przyjaciela, z którym byłem dwukrotnie w Ugandzie. Od
ostatniej podróży, w styczniu 2010 roku, widzieliśmy się bodajże raz, nie będę
wnikał dlaczego tylko raz. Nie byłoby w naszym spotkaniu nic dziwnego, gdyby
nie fakt, że Robert mieszka w oddalonym o blisko dwieście kilometrów Szczecinie.
Tymczasem spotykam go przypadkiem w moim rodzinnym miasteczku. Zatrzymałem
auto, uchyliłem drzwi, Robert wszedł bez zbędnych słów do środka. Zawsze
należał do nielicznego grona osób unikających zbędnych słów. Pojechaliśmy do
Poznania razem. Po drodze wyjaśnił mi powód wizyty w Szamotułach. Dla swoich
pracodawców – singapurskich bookmacherów – relacjonował przebieg meczów w
kobiecej siatkówce. Mecze o Superpuchar Polski, w piłce siatkowej kobiet,
rokrocznie rozgrywane są w szamotulskiej hali Nałęcz. Po co singapurskim bookmacherom relacja z superpucharu w
siatkówce, rozgrywanym w bądź co bądź, odległych od Singapuru Szamotułach?
Wystarczy gdy napiszę, że owi bookmacherzy zarabiają krocie, ściągając
bezpośrednie relacje z większości sportowych wydarzeń na świecie, nawet z ligi
ugandyjskiej, co zresztą też organizował im po części Robert. Miliony Azjatów
uzależnionych jest od hazardu, obstawiają wszystko na przykład, która z drużyn
zdobędzie dwudziesty punkt, w pierwszym secie meczu w Szamotułach? Dzięki tej
zgubnej, azjatyckiej skłonności spotkałem towarzysza ugandyjskich podróży,
pracującego w moim miasteczku dla singapurskich mocodawców. Robert
zrelacjonował weekendowe mecze i wrócił do Szczecina, wcześniej zdążyliśmy, w
moim ogrodzie, powspominać pobyt na Wyspach Sesse, jezioro Wiktorii, miasto
Masindi i parę zdarzeń, o których zaistnieniu wiemy tylko my dwaj. - Życie ma o
tyle sens, o ile w danej chwili czuję, że warto mi żyć - skwitował Robert
nasze dwie wspaniałe podróże, zaznaczając, że dewiza zaczerpnięta od Sokratesa
jest mu bardzo bliska.
piątek, 26 września 2014
Colibaba z Radauti
Z
początkiem jesieni rozpoczynam nową formę komunikacji z czytelnikami i nie tylko
z nimi. Stara forma, czyli strona www, nie zdawała egzaminu stając się zbyt
statyczna - tempora mutantur. Modny
Facebook traktuję z kolei jako platformę zbyt dynamiczną, męczącą i w sztuczny
sposób absorbującą. Wszczynam zatem bloga, robiąc to bez jasno wytyczonego
celu. Zdaje się, że ta forma przekazywania informacji będzie optymalna.
Z sentymentu to starej strony www zachowałem kafelkowe tło. Kafle, przez lata, zwoziłem z Radauti, z pracowni Florina Colibaby. Na zdjęciu poniżej człowiek, który je stworzył.
Dziś raczej nie spotkamy go w Rumunii. Florin, sukcesor rodzinnej tradycji ceramicznej, zamieszkał w Niemczech. Rodzina Colibaba wywodzi się z Kut, jednak to w Radauti, na Bukowinie, rozwinęła do perfekcji sztukę modelowania i wypalania gliny. Talerze, kubki, butelki, świeczniki i wreszcie kafle, wszystko w fascynujących kolorach i urzekających ornamentach zapożyczonych z legend i snów.W rodzinie Florina tradycje produkcji ceramiki przekazywane są z pokolenia na pokolenie od ponad dwustu lat. Rozpoczął je, na początku dziewiętnastego wieku, Bazyli Colibaba, wyuczył on syna Jana, ten zaś swojego syna Constantina (1900 – 1975). Constantin wyniósł rodzinną tradycję na wyżyny. Dzieło słynnego dziadka kontynuowały wnuki: Marcel Colibaba (1956 – 2009) i znany nam już Florin, urodzony podobnie jak jego kuzyn, w 1956 roku. Jadąc do Radauti warto zajrzeć do mieszczącego się w muzeum etnograficznym, atelier Colibabów. Znajduje się ono przy ulicy… Constantina Colibaby.
Subskrybuj:
Posty (Atom)