wtorek, 30 września 2014

Niezapomniany Bruce Chatwin


Właściwie ten post powinienem umieścić, na samym początku bloga. Sobotnie spotkanie z Robertem i ukłon w stronę autora wykorzystywanych przeze mnie kafli, tych w tle strony, spowodowały, że dopiero teraz oddam to co należne autorowi „W Patagonii”. Bruce Chatwin żył w latach 1940-1989, był Brytyjczykiem. W styczniu tego roku minęło 25 lat od jego śmierci. Bez wielkiego echa, bez jednego artykułu w naszej, ponoć literackiej, prasie. Chatwin nie znalazł się w gronie hołubionych w Polsce pisarzy. Nie wydaje jego książek wydawnictwo Czarne, być może stąd owo zapomnienie i brak zainteresowania krytyki? Wstyd, do którego zdążyłem się już przyzwyczaić. Będzie jeszcze okazja o tym napisać.


– Wyjechałem do Patagonii na sześć miesięcy – to treść jego legendarnego telegramu wysłanego do pracodawcy. Był nim nie byle kto, bo Dom Aukcyjny Sotheby’s w Londynie. Chatwin pracował w nim, szybko stając się wybitnym specjalistą - miał dar rozpoznawania falsyfikatów. I nagle myk, skok przez ocean, do Patagonii, na argentyńskie odludzie. Skok genialny, o czym świadczy napisana przez niego książka. Niespieszna w narracji, spokojna, oddająca klimat miejsca i to w sensie dosłownym. Nie łatwo mi napisać, że obrałem go sobie za patrona literackich zmagań. Gdzież mi do erudycyjnej siły jego prozy. Traktuję go, jako niedościgły wzór, odnajduję ten wzór znakomity, w każdej z jego książek. Patagonię traktuję odtąd nie tylko, jako geograficzną krainę na końcu świata, zamieszkałą przez dinozaury, mówiących po hiszpańsku potomków walijskich osadników i doprowadzonych nad brzeg alkoholowej rozpaczy prawnuków wojowniczych Indian. Patagonia jest stanem umysłu. Dzięki takiemu postawieniu sprawy Patagonię możemy znaleźć wszędzie, nawet całkiem daleko od Patagonii. W Londynie sfotografowałem kiedyś mężczyznę z głową w chmurach, to dobra ilustracja do prozy Bruca Chatwina. Pisarz zmarł na AIDS, co niczego nie zmienia, jednak sporo znaczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz