Gorące słońce, powolnie spadające
ciepłe krople deszczu. Doświadczałem tego nie tak dawno w Ugandzie. Kakooge,
blisko sto kilometrów na północ od Kampali, to wioska, do której nie trafiają
turyści. Piękna i okrutna w dosłowności ludzkich zachowań.
- Gdybyście przyjechali kilka dni
wcześniej widzielibyście, jak wymierza się tu sprawiedliwość – opowiadał, przy
wieczornym piwie, mieszkający tu od piętnastu lat misjonarz. - Niedawno drogą,
tą naprzeciw kościoła, prowadzili na sznurze podejrzanego o gwałt mężczyznę,
cała wioska miała niesłychaną zabawę. Okrzyki, podskoki i oklaski, ogólna
ekscytacja. Biedak poszturchiwany i szarpany sznurem ledwo szedł. Na koniec
założyli na niego oponę, polali benzyną i podpalili -
To sprawdzony sposób. Opona skutecznie krępuje
ruchy. Ofiara wije się niczym żywa pochodnia. Widowisko jakich mało. Całkowity
brak współczucia, nikt nie myśli o litości i miłosierdziu, takich tam mają
parafian. Podobne spektakle odbywają się raz na jakiś czas, a to podejrzewają
kogoś o czary, a to o morderstwo.
W Kakooge nie ma wielu rozrywek, kilka barów z sodą i piwem,
w jednym znajduje się nawet stary stów bilardowy z podartym suknem. Telewizor
dostępny jest tylko w miejscach, w których pracują agregaty prądotwórcze. Na
drodze, którą prowadzono na kaźń niejednego nieszczęśnika sfotografowałem
miłych i gościnnych mieszkańców, tyle, że jeden z nich nie rzucał cienia,
ciekawe czy jego oblicze odbija się w lustrze? Ot taki miejscowy zombie, w sumie
nic nadzwyczajnego.