Lubię podróżować śladem literackich fascynacji. Tak
było z Karsem miastem na samym wschodzie Turcji, nieomal u stóp Araratu. Kiedyś
dojechałem do niego samochodem i to nie byle jakim, bo Oplem Astra. Jechałem
kilka dni. Wszystko przez to, że uwiodła mnie powieść Orhana Pamuka „Śnieg”.
Mimo swoich stu dwudziestu tysięcy mieszkańców Kars
zrobił na mnie wrażenie miasta o wiele mniejszego. Centrum to zaledwie
kilkanaście ulic z typowymi dla Turcji sklepikami, herbaciarniami i, co cieszy
turystę, tanimi hotelikami. Bez większego problemu znalazłem nocleg w samym
centrum miasta, w niewielkim hoteliku Kervansaray. Cena nie przekraczała
równowartości dwudziestu euro od osoby. Gospodarze, jak to w Turcji, ujmująco
mili i ugrzecznieni, natychmiast zaproponowali tradycyjną szklankę herbaty,
zapraszając do skosztowania produktów niewielkiej hotelowej kuchni.
Kolację chciałem zjeść sam, w jednym z licznych
lokalnych barów. Ruszyłem na poszukiwania główną ulicą miasta i zatrzymałem się
w tym spośród nich, w którym pili
herbatę miejscowi taksówkarze. Nieco krępujące dla Europejczyków zachowanie
obsługi miało tu szczególny charakter: odsuwanie i podsuwanie krzesła,
usługiwanie przy zdejmowaniu i zakładaniu kurtki, polewanie dłoni po spożytym
posiłku wodą przypominającą zapachem rodzimą Przemysławkę. Bar nie oferował nic
poza potrawami lokalnej kuchni. Królowały wystawione w chłodzonej witrynie
gotowane baranie głowy. Rarytas. Zanim tu trafiły zwierzętom ostrym nożem
poderżnięto gardła. Co kraj to obyczaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz