Dawno nie napisałem żadnej recenzji. Wystrzeganie się
recenzowania czegokolwiek (także kogokolwiek), to efekt nadmiaru ponurych
lektur, w których nieziemsko oświeceni, recenzują poczynania innych.
Zazdroszczę odwagi recenzentom piszącym, że ktoś był taki i owaki. Sami muszą
być przekonani o swoim wyjątkowym darze oceniania i wydawania sądów, na
szczęście doczesnych. Nie mam tu na myśli, w najmniejszym stopniu, recenzji
wydarzeń artystycznych. Homo homini lupus est, powiedziano dość dawno.
Jako pierwszą lekturę w 2015 roku, po raz wtóry, przeczytałem
„Mistrza i Małgorzatę”. Nie jest to zadanie proste, książka ta zawiera w sobie
kilka suwerennych opowieści, nie wszystkie zachęcają do dalszego czytania.
Bywa, że lekturę kończy się na grotesce odczytawszy zaledwie część pierwszą. To
takie igraszki z diabłem, a raczej z diabłami, całkiem śmiesznymi. Za to część
druga to już dosłowna, satanistyczna, jazda na całego. Pod jej warstwą, czy się
to komuś podoba czy nie, odbywa się teologiczna dysputa wyzbyta jakiejkolwiek
ortodoksji. Bułhakow wyrósł w tradycji prawosławia, gdzie kanony są jasno
nakreślone i nikt z nimi nie dyskutuje, tym większa jego odwaga.
Tytułowa bohaterka to potomkini królowej Margot, tej od
rzezi hugenotów we Francji, w 1572 roku. Małgorzata, podobnie jak Margot, jest
siłą sprawczą historii. Godzi się na współpracę z diabłem, aby niemal za rękę,
przeprowadzić Mistrza w inny wymiar. Robi to wbrew jego życiowej rezygnacji. Dzięki jej determinacji
i całkowitemu zaprzedaniu się szatanowi, Mistrz, mimo wszystko, pozostaje
Mistrzem. Trochę dziwne, że w żyłach Małgorzaty płynie krew królowej Margot, a
nie na przykład Kleopatry. Może wówczas opowiedziana przez Bułhakowa historia
byłaby zbyt dosłowna i oczywista? Swoją drogą zastanawiam się, jakie inne
kobiety brał pod uwagę kreując rodowód swojej tytułowej bohaterki? Bułhakow
przekonuje niedowiarków, takich jak poeta Iwan Bezdomny, do uwierzenia w diabły.
Zadanie wykonalne. W rosyjskiej literaturze trudno ujrzeć Boga, za to biesów
kryje co niemiara.
Po lekturze nadszedł czas na seans filmowy. Film, z 1994 roku, w
pozorowanej reżyserii Patricea Chereau.
Pozorowanej, bo tak naprawdę był to autorski film Isabelle Adjani, to ona
rządziła tym projektem, decydowała o tym kto i w jaki sposób go
wyreżyseruje, był to jej film absolutny.
Margot – Małgorzata – Adjani, to układa się w całość połączoną jakąś trudną do
uchwycenia nicią. Aktorka wcześniej zaprezentowała się, jako odtwórczyni roli
tytułowej w filmie „Camille Claudel” – tragicznej historii rzeźbiarki,
uczennicy, muzy i kochanki wielkiego Augusta Rodina (w postać rzeźbiarza
wcielił się tam Gerard Depardieu). Trzeba przyznać, że oba filmy niosą w sobie
ładunek ponadziemskich emocji, podobnych do tych wywoływanych przez Małgorzatę
- Margot. Isabelle Adjani doskonale
zdawała sobie z tego sprawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz