czwartek, 29 stycznia 2015

Zombie z Kakooge


Gorące słońce, powolnie spadające ciepłe krople deszczu. Doświadczałem tego nie tak dawno w Ugandzie. Kakooge, blisko sto kilometrów na północ od Kampali, to wioska, do której nie trafiają turyści. Piękna i okrutna w dosłowności ludzkich zachowań.
- Gdybyście przyjechali kilka dni wcześniej widzielibyście, jak wymierza się tu sprawiedliwość – opowiadał, przy wieczornym piwie, mieszkający tu od piętnastu lat misjonarz. - Niedawno drogą, tą naprzeciw kościoła, prowadzili na sznurze podejrzanego o gwałt mężczyznę, cała wioska miała niesłychaną zabawę. Okrzyki, podskoki i oklaski, ogólna ekscytacja. Biedak poszturchiwany i szarpany sznurem ledwo szedł. Na koniec założyli na niego oponę, polali benzyną i podpalili -
 To sprawdzony sposób. Opona skutecznie krępuje ruchy. Ofiara wije się niczym żywa pochodnia. Widowisko jakich mało. Całkowity brak współczucia, nikt nie myśli o litości i miłosierdziu, takich tam mają parafian. Podobne spektakle odbywają się raz na jakiś czas, a to podejrzewają kogoś o czary, a to o morderstwo.


 
     W Kakooge nie ma wielu rozrywek, kilka barów z sodą i piwem, w jednym znajduje się nawet stary stów bilardowy z podartym suknem. Telewizor dostępny jest tylko w miejscach, w których pracują agregaty prądotwórcze. Na drodze, którą prowadzono na kaźń niejednego nieszczęśnika sfotografowałem miłych i gościnnych mieszkańców, tyle, że jeden z nich nie rzucał cienia, ciekawe czy jego oblicze odbija się w lustrze? Ot taki miejscowy zombie, w sumie nic nadzwyczajnego.      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz