Nie ma Kraków
konkurencji na kulturalnej mapie Polski. Spędzając tam półtora dnia można
nasycić ducha doznaniami niezwykłymi i niedostępnymi w innych miastach. Bliski
mi Poznań, wydaje się tu szczególnie blado wypadać, zdarzają się w nim
fajerwerki, ale to raczej odstępstwa od reguły. Regułą w Krakowskiej kulturze
bywają: nadmiar, przesyt, nasycenie. Półtora dnia w stolicy Małopolski
rozpocząłem od wizyty w Bibliotece Czartoryskich , tu troszkę naukowo,
odnalazłem Kancjonał Szamotulski wydrukowany na Zamku w Szamotułach, w 1651
roku przez Aleksandra Aujazdeckiego - Jedno z największych „szamotulianów”, na
jakie się kiedykolwiek natknąłem. Z biblioteki tylko kawałek drogi na Rynek Główny,
do Międzynarodowego Centrum Kultury, zarządza nim pasjonat Galicji profesor Jacek
Purchla. To właśnie Galicja jest tematem prezentowanej tam wystawy
zatytułowanej nie inaczej jak „Mit Galicji”. Obiad na Brackiej i kawa w Jamie
Michalikowej, to rytuały godne popołudnia. Wieczorem, o 19. 15, trzeba już być
w Narodowym Teatrze Starym, na kolejnej sztuce wyreżyserowanej przez
prawdziwego obrazoburcę za jakiego uchodzi Jan Klata. Reżyser i dyrektor
teatru, w jednej osobie, pojawił się osobiście. Tym razem zabrał się za Króla Leara,
w zasadzie wymaga to odrębnej relacji, może kiedyś napiszę o rozstawaniu się z
władzą według Szekspira. Sztuka zakończyła się po dwudziestej pierwszej, zatem
czas na Kazimierz. Na skrzyżowaniu Dietla ze Starowiślną czekał już Piotr
Lutyński, a w „Alchemii” reszta znajomych. Trochę Świetlickiego. Dalej wypadało
już tylko wspólnie pójść do Pięknego Psa, którym to klubem niezmiennie zarządza
Kiwi, postać można rzec elektryczna (właśnie elektryczna, a nie energetyczna
czy elektryzująca). Czasy nadeszły takie, że około drugiej należy spocząć.
Następnego dnia starczyło sił na obejrzenie wystawy Olgi Boznańskiej w Muzeum Narodowym,
dwa piętra wyżej przypomniałem sobie kolejność, w jakiej wiszą obrazy w Galerii
Sztuki XX wieku. Znam ją na pamięć. W drodze na autostradę krótka wizyta w
MoCaKu. Wszystko zamknęło się w 27 godzinach. Zaczarowany świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz