Kim dzisiaj byłby Ernest Hemingway? Pisarz
do niedawna pomnikowy, a obecnie mało czytany. W dzisiejszej Polsce (i nie
tylko w Polsce), zdyskwalifikowanoby wielkiego prozaika z wielu powodów.
Oberwałoby się Hemingwayowi tak z lewa, jak i z prawa. Nikt nie zważałby na to,
że autor „Pożegnania z bronią” był świadkiem swoich czasów i żywym uczestnikiem
tego co z perspektywy czasu zwiemy historią. Jako korespondent z wojny domowej w
Hiszpanii byłby okrzyknięty lewakiem. Jako piewca Afryki i jej mieszkańców
byłby nie do przyjęcia dla rasistów i ksenofobów, jako zwolennikiem corridy – zostałby
potępiony przez obrońców praw zwierząt, podobnie za zamiłowanie do polowań.
Cztery żony dyskwalifikują wielkiego pisarza w oczach katolików, podobnie jak
społecznie nieakceptowalne byłoby skrócenie sobie życia samobójczym strzałem z
ulubionej strzelby w rezydencji pisarza, w Ketchum, w stanie Idaho. Było to
blisko 55 lat temu. Jakby tego było mało dał sobie zrobić zdjęcie z Fidelem! Wykonano je podczas zorganizowanych
przez Ernesta na Kubie zawodów wędkarskich, bodajże w 1960 roku. Dziś niemal
każdy polityk chce się sfotografować z dawnym rewolucjonistą, późniejszym
dyktatorem będącym ostatnim żywym reliktem okrutnej dwudziestowiecznej historii.
Hotel Masindi pamięta czasy Ernesta Hemingwaya i Humphreya Bogarta
Jeśli nie umiemy się cieszyć towarzystwem
pięknej kobiety i butelką dobrego alkoholu niekoniecznie w oszroniałej butelce,
znaczy się, że nie umiemy żyć – coś podobnego mawiał Ernest Hemingway. No i
jeszcze słuchać Jazzu! Wróciłem z Ugandy. Zużyty bilet leży jeszcze na półce. Po
raz kolejny dojechałem do Masindi miasteczka w buszu, gdzie czas zatrzymał się
mniej więcej wtedy gdy w okolicy bywał Ernest.
Główna ulica w Masindi
Niedaleko stąd, nad wodospadami
Murchisona, zdarzył się pierwszy z jego dwóch afrykańskich wypadków lotniczych,
drugi, jeszcze groźniejszy, miał miejsce zaledwie dwa dni po pierwszym w Butiabie, kiedyś ruchliwym porcie nad
Jeziorem Alberta, dzisiaj całkowicie zrujnowanym tropikalnym piekle zamieszkałym przez biednych
rybaków. To też blisko Masindi.
Butiaba
Poszedłem do starego hotelu, w którym się
zatrzymywał. Usiadłem za zniszczonym barem, dokładnie tym samym, prosząc o
szkocką whisky. Nie pamiętam jaką. Wielkiego wyboru nie było, może jeden, góra
dwa gatunki. Przy tym samym barze siadali Humphrey Bogart i Katharin Hepburn
kiedy kręcili plenery do „Afrykańskiej królowej” słynnego filmu Johna Hustona z
1951 roku.
Pokój numer osiem, kiedyś wynajmowany przez Ernesta Hemngwaya
Po powrocie zajrzałem do empiku, próżno
szukać w nim książek Hemingwaya, w sprzedaży zaledwie audiobook „Stary człowiek
i morze” czytany przez mistrza Jerzego Trelę. Innych tytułów brak, książki ani
jednej. Chłodne spojrzenie na wir zdarzeń, opisywanie wojny prostymi zdaniami,
bez wikłania się w ideologiczne spory dzisiaj nie są w modzie. Dookoła nas
królują dydaktycy pouczający, jak powinniśmy żyć. Literatura w ostatnich dwóch
dekadach dwudziestego wieku strasznie zniewieściała. Zalał nas nadmiar książek,
których nie łatwo wyłowić rzeczy warte czytania. Prędzej czy później wrócimy do
powstałego z martwych Hemingwaya. Jestem przekonany, że już niebawem „Komu bije
dzwon”, „Pożegnanie z bronią” i inne tytuły napisane przez wielkiego
Amerykanina i kilku jemu współczesnych pisarzy ponownie zaistnieją na półkach
księgarń.