Czarna mamba na drodze przynosi
pecha niczym czarny kot przebiegający drogę wędrowcowi. Przekonanie to
wyniosłem z ugandyjskiego Lasu Budongo. Mamba, zwyczajem węży, nie przebiegła
nam drogi lecz po niej pełzła, do momentu aż rozjechał ją Mustafa, kierujący
Toyotą młody Ugandyjczyk. Nie cofnęliśmy się żeby zobaczyć rozjechanego
jadowitego gada. Po pierwsze było już ciemno, a do Masindi, w którym znajdowała
się nasz baza wypadowa, pozostało jeszcze kilkadziesiąt kilometrów drogi do
przebycia. Po drugie wąż mógł nie zostać śmiertelnie przejechany, a wówczas
oglądanie go w wątłym świetle latarek groziło ukąszeniem, na które w
tamtejszych warunkach nie było antidotum.
Zatem cofnięcie się mogło sprowokować
tragedię, której każdy rozsądny człowiek chciałby uniknąć. Okazało się to
błędem. Gdybyśmy się cofnęli pewnie uniknęlibyśmy całego splotu wydarzeń. Jechaliśmy
dalej śledząc w światłach samochodowych reflektorów węże, owady i inne stwory
wyłaniające się z jednolitej ściany wzbudzającego strach lasu. Mustafa już po
drugiej stronie dzikiego Nilu usiłował rozjechać antylopę lub choćby okazała
dziką perlicę. Tym razem mu się udało , gdy zobaczył stojącą w świetle
reflektorów antylopę gwałtownie przyspieszył uderzając zwierzaka całą siła rozpędzonego
samochodu. Antylopa (bushbok) padła,
wierzgające zwierzę dusił jeszcze linką i wreszcie zadowolony z siebie
załadował je do bagażnika.
Mustafa nie wziął pod uwagę jednej rzeczy, że
uderzenie spowoduje całkowitą awarię auta. Szybko okazało się, że dziurawa jest
nie tylko chłodnica, ale prawie wszystkie pozostałe zbiorniki. Po trzech
kilometrach nierozsądnej jazdy ostatecznie zatarł silnik. Tak pozostaliśmy w
środku Lasu Budongo, bez wody (resztki dla ratowania sytuacji wlewaliśmy do
cieknącej chłodnicy) i z bezużytecznymi z powodu braku jakiegokolwiek zasięgu
telefonami komórkowymi. Pozostało nam czekać do
rana lub wędrować po nieprzyjaznym terenie. W samochodzie było zbyt
gorąco, by siedzieć w nim choćby kilka minut, przy otwartych szybach natychmiast
napełniał się chmarami owadów. Na to że do rana drogą pojedzie jakieś inne auto
nie było najmniejszej szansy. Tomek zaproponował, że wraz z Mustafą pójdzie
przed siebie szukać pomocy, gdy ja wraz z Krzysztofem zostaniemy w aucie.
Nie
był to najlepszy pomysł, nie powinniśmy się w tej sytuacji rozdzielać pod
żadnym pozorem. Zatem, wbrew stanowczej opozycji Krzysztofa, ruszyliśmy razem
hałasując, by w czarnej nocy odstraszać ewentualne zwierzęta z dzikimi
szympansami na czele. Wcześniej załamany sytuacją Mustafa wyrzucił martwą,
zakrwawioną antylopę w głąb lasu, czyniąc z niej dar dla lampartów. Szczęście
nam dopisało bezpiecznie dotarliśmy do ludzi, którzy przerażeni naszym widokiem
powiedzieli, że o tej porze absolutnie nie wolno chodzić po Budongo i to nie z
powodu szympansów, lampartów czy węży,
ale z obawy przed włóczącymi się tu potężnymi bawołami.
Land Roverem należącym do jednego z miejscowych strażników
Mustafa ściągnął auto na jakimś lichym konopnym postronku. Żeby mógł je ciągnąć
dalej (za żadne skarby nie chciał auta pozostawić w lesie), wyciął ze swego
samochodu pasy bezpieczeństwa i z nich sklecić linę holowniczą. Czekał nas trzy godzinny seans zatytułowany
ostateczna dewastacja auta Mustafy. Jechaliśmy częściowo rozmokniętą drogą a
częściowo przez pola trzciny cukrowej mijając pochłonięte ciemnością zapadłe
wioski. Około drugiej w nocy dotarliśmy do Masindi. Mustafa słono za to
zapłacił; koszty holowanie były równe jego dziennemu zarobkowi, tego dnia za
całodniową eskapadę otrzymał od nas sto dolarów. Szacunkowy koszt naprawy jego
całkowicie zdewastowanej Toyoty, z zatartym silnikiem, mógł wynieść nawet 1500
dolarów . Do tego życie biednej antylopy, co akurat uszło Mustafie na sucho,
jednak karma jaka go za to spotkała okazała się dla niego niewyobrażalnie
kosztowna.
Jeśli lekcja, jaką Mustafa dostał tej nocy od życia niczego go nie nauczyła, to ma niezbyt duże szanse dożyć sędziwego wieku. Karma go wykończy...
OdpowiedzUsuń