Jeśli
ktoś myśli, że nie sposób dostrzec z Krakowa tatrzańskich szczytów, oto dowód,
że jest w błędzie. Znam takie miejsce, z którego w pogodne dni widać nasz
najwyższy górski łańcuch. Dopiero z tak odległej perspektywy widać, jak
niewielkie to nasze szczęście. Wydaje się rachityczne i kruche, stąd łatwo o
wniosek, jak bardzo powinniśmy dbać o ten unikatowy zakątek Polski. Zadeptywany
przez miliony turystów, teraz, jesienią, przeżywa chwilę oddechu. Jest spokojniejszy,
nareszcie dostępny dla nielicznych miłośników wilgotnego, chłodnego oddechu,
wyziewającego z tatrzańskich dolin i skrytych między skałami wywierzysk. Skoro
tak, to pakuję plecak, by choćby przez trzy dni nacieszyć oczy tatrzańską
jesienią. Może spotkam kozicę pod Zawratem, świstaka na Kopie Kondrackiej, albo
szykującego się do zimy niedźwiedzia na Świstówce? A może po prostu popatrzę w
stronę gór. Najpierw z Krakowa, z cmentarza na Salwatorze, z okolic grobu
Stanisława Vincenza. Dwa tygodnie temu pochowano w nim jego syna, profesora
Andrzeja Vincenza, bardzo żałuję, że nie dane było mi dojechać tam w dzień
pogrzebu. Skromnie nadrobię zaległość zapalając świeczkę. To moja ulubiona
krakowska nekropolia. Znajduję na niej groby Eugeniusza Romera, Andrzeja
Wróblewskiego, Wiesława Dymnego - wszystko to postaci z mojej prywatnej
mitologii.. A stamtąd w Tatry!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz