Od kilku lat
śledziłem budowę nowej Cricoteki na krakowskim Podgórzu. Stary budynek
elektrowni obrastał niezwykłą konstrukcją. Wyglądało to imponująco i
zdecydowanie oddawało ducha kantorowskich spektakli. Wreszcie, dwunastego
września, nastąpiło otwarcie. Niecały miesiąc później pojawiłem się w nowej
siedzibie Cricoteki. Nadal oczarowany jestem jej zewnętrzną formą, co do
wnętrza, trudno mówić o funkcjonalności, nie o nią zresztą chodziło, liczyła
się idea. Udało się. Należę do osób, którym bardzo zależało na zachowaniu, dla
kolejnych pokoleń, atmosfery teatru śmierci. Sam nie wiem dlaczego, może jako memento? Antidotum? Zwyczajną lekcję o przemijaniu? Galicyjski, jedyny taki
wszechświat, został, w moim przekonaniu, ocalony. Nikt poza Tadeuszem Kantorem
nie oddał owego kosmosu w sposób tak dosłowny, zapisując go, za pomocą
obrazu i języka teatru, w wartości uniwersalne, czytelne na całym świecie. Rekwizyty: Krzyż, Trąba Sądu Ostatecznego , ławki i krzesła, zlew...
Ekscentryczny, kompulsywny, artysta absolutny, żeby nie napisać totalny, otrzymał pomnik godny swego dzieła. Strasznie to pompatyczne, tak pisać o Kantorze nie wypada, a
jednak czasem trzeba.
Podgórze stało
się mekką sztuki współczesnej: MOCAK, Galeria Starmacha, wstrząsające krzesła
na Placu Bohaterów Getta i wreszcie Cricoteka , wszystko w zasięgu
półgodzinnego spaceru. Moi krakowscy przyjaciele narzekali do niedawna, że brak
w ich mieście przestrzeni dla sztuki współczesnej. Stało się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz