Dlaczego tak wielu ludzi kocha ptaki?



          Odpowiedź wydaje się prosta, ptaki spełniają ich pragnienie, coś o czym człowiek przez wieki mógł tylko marzyć. Fruną odrywając się swobodnie od ziemi. To w zasadzie do tej miłości wystarczyło.
         Z każdą kolejną ptasią wiosną mijającą od wydania książeczki dumnie zatytułowanej: „Kulturalny Atlas Ptaków”, coraz bardziej stwierdzam jaki byłem nierozważny i zarozumiały, ważąc się na jej napisanie. Tej książki napisać się po prostu do końca nie dało, zatem mówię wszem i wobec, że na prawdziwy „Kulturalny Atlas Ptaków” przyjdzie nam jeszcze bardzo długo poczekać. Ledwie dotknąłem tematu, który wymaga poważnego ujęcia, z zadbaniem o szlachetny podział na: literaturę, muzykę, malarstwo, film i Bóg wie na co jeszcze, a co najważniejsze, wszystko w oparciu o wypracowaną jedną spójną i przejrzystą metodę. Takie dzieło, jeśli kiedykolwiek powstanie, będzie niezwykle opasłe, niczym kwietniowe gęsi w rzepaku. Dzieło zawierać się będzie w kilku tomach i wątpię aby wyszło spod pióra jednego autora, raczej będzie do jego powstania potrzebny zespół redakcyjny - cały klucz ptasich autorów.
            Napisałem, ot taki sobie, prywatny przewodnik dla znajomych, okazało się jednak, że był on na tyle interesujący, że wydawca moich książek Tadeusz Zysk, prezes wydawnictwa Zysk i spółka, postanowił go wydać. Tutaj muszę się pochwalić; krakowskie wydawnictwo Znak wydało, bodajże dwa lata później, książkę Jana Grzegorczyka zatytułowaną „Chaszcze”, w niej to kryminalno sensacyjna intryga wywołana jest na poły czytaniem tej niewielkiej, małej książeczki, co autor na stronie szesnastej podkreśla w takim że zdaniu: „Szczególną frajdę stanowiła też lektura „Kulturalnego Atlasu Ptaków” Kruszony, w którym podniebne istoty były opisywane z całym arsenałem skojarzeń, wyobrażeń ludowych, mitów literackich” – tak napisał Jan Grzegorczyk. Zatem było warto rzucać się z motyką na słońce – pomyślałem sobie po przeczytaniu fragmentu prozy Grzegorczyka.
            Co rusz docierały jednak do mnie wiadomości frustrujące z tego względu, że były oczywiste i świeże w skojarzeniach, a nie zamieszczone w książce, kołatały się w mojej głowie strasząc niczym duchy. Poniewczasie dotarłem do informacji o Kawce – symbolu mojej poniekąd ulubionej Galicji, później o rosyjskim generale Lebiedziu (czyli Łabędziu) i jego tragicznej śmierci między drutami trakcji wysokiego napięcia, czy wreszcie o puchaczu, którego zjadł Jan Potocki, skądinąd postać moja ulubiona, do której się często odnoszę. Żaden z tych faktów w książce nie został zauważony.
           Zacznę zatem od Potockiego, co być może sprawi, że wyzbędę się kołaczących się w mojej głowie jego nawoływań z zaświatów: zapomniałeś, zapomniałeś. Nie ma się co śmiać, to autor „Rękopisu Znalezionego w Saragossie”, zatem straszyć potrafi. Do tego, ten motyw z gałką z cukierniczki… Mianowicie Potocki oderwał kulkę ze swojej stołowej cukiernicy i przez wiele lat obracał ją pomiędzy palcami. Miał ją zawsze przy sobie, pieścił i wygładzał aby po wielu latach wstrzelić ją sobie do mózgu. Załadował ją do pistoletu i wystrzelił.
          W rozdziale o sowach napisałem, cytując siedemnastowiecznego ziemianina: „Na kurcz, kto często cierpi, tedy sowę warzoną albo upieczoną miast kuropatwy zjeść (powinien)” dalej dodałem, że jest to chyba jedyny znany mi przepis na potrawę z sowy, oprócz smażonych grzybów- kań, zwanych w Wielkopolsce sowami. I tu Jan Potocki się na mnie w grobie obruszył. Znałem go przecież z lektur a zapomniałem! Tymczasem on też jadł sowę i to nie byle jaką, bo samego puchacza. Jadł ją nie w jakimś marnym miejscu, bo na samym Kaukazie, niby tylko udko ale zawsze. Opisał to w relacjach ze swoich peregrynacji. Wydano je w Polsce w roku 1959 pod tytułem „Podróże”. Najciekawszą część ksiązki stanowi dla mnie opis podróży przez stepy Astrachania i na Kaukaz. Poważnie mówiąc na tyle lubię Potockiego, że na Kaukazie już byłem, a do Astrachania miasta nad morzem Kaspijskim u ujścia Wołgi wybieram się niebawem. Na stronie 342 książki Jana Potockiego można przeczytać: „Dzisiejszego wieczoru pacjent mój zdecydował się zrobić użytek z uniwersalnego leku, to znaczy usmażyć puchacza. Uległem ciekawości i zjadłem udko ptaka. Mięso jego jest raczej białe niż ciemne, bardzo tłuste i wydało mi się całkiem smaczne”. Było to na Kaukazie 15 października 1797 roku. Dzień później Potocki zanotował:
„Biedny puchacz padł niepotrzebnie ofiarą ludowych przesądów. Jego mięso nie wywołuje najmniejszych potów i bez wątpienia nie posiada żadnych własności leczniczych”.
           Wspomniany już tu Jan Grzegorczyk naprowadził mnie na literacki trop innej sowy – puszczyka. Drugą część „Chaszczy” zatytułował właśnie „Puszczyk” przywołując w motcie fragment „Wesela” Wyspiańskiego:
„Puszczyku!
 Zgrałeś się przy zielonym stoliku
 Czy z kobietami w gorączce
 opętałeś duszę małością
i w tej momentu palączce
ślepo gnasz we własne próchno…”
Dobry fragment na motto książki, która ma za bohatera pięćdziesięcioletniego mężczyznę. Ciekaw jestem co na to Konrad Sowa, mój znajomy, a niegdyś towarzysz jednej z podróży. Dziś Sowa krąży pomiędzy Łodzią a Wrocławiem - radzę na niego uważać, jest nie z tej Ziemi.
 
Teraz będzie o łabędziu. Na temat konotacji tego ptaka, zresztą podobnie, jak na temat sowy można napisać zupełnie odrębne opasłe książki. W książce nie napisałem o generale Łabędziu, uczyniłem to teraz. Do tego jak widzę, zrobiłem to w sposób trochę przydługi i polityczny, co nie wróży nic dobrego. Interesuje się historią najnowszą Europy i tu niestety wycieczka w stronę wielkiej polityki - przytaczam skrócony życiorys generała Łabędzia. Przy okazji refleksja, pisząc o ptakach możemy pisać o wszystkim, ptasie tropy prowadzą nas tam gdzie chcemy zajrzeć, nie tylko do sal koncertowych, ale także na salony polityków.
      Алекса́ндр Ива́нович Łabędź urodził się 20 kwietnia 1950 w Nowoczerkasku, zmarł spadając z nieba wraz z helikopterem. Podobno wcześniej maszyna z Łabędziem na pokładzie zawadziła o trakcję wysokiego napięcia – nie pierwszy to Łabędź, który zginął w ten sposób – było to 28 kwietnia 2002 roku, na wschodzie Syberii. Aleksander Łabędź pochodził z rodziny robotniczej o korzeniach kozackich. W młodości walczył w ringu , był bokserem wagi ciężkiej, co czyniło go, prócz ptasiego nazwiska, idealnym kandydatem na ludowego bohatera. Od 1970 roku służył w Armii Radzieckiej. Ukończył Wyższą Szkołę Dowódczą Wojsk Powietrznodesantowych w Riazaniu. Jako dowódca batalionu komandosów brał udział w radzieckiej interwencji w Afganistanie. Pełnił funkcję komendanta pierwszego batalionu i dowódcy wydzielonego pułku desantowego w Bagram. Uczestniczył w tłumieniu konfliktów na Kaukazie. Będąc dowódcą Tulskiej Dywizji Powietrznodesantowej interweniował zbrojnie w Gruzji, Armenii i Azerbejdżanie. Podczas puczu Janajewa skierowany został przez zamachowców do tłumienia opozycji w Moskwie. Przeszedł wraz z podległymi sobie wojskami na stronę Borysa Jelcyna – od tego momentu zaczęła go otaczać ludowa legenda. Awansowany został do rangi zastępcy dowódcy Wojsk Powietrznodesantowych Federacji Rosyjskiej. W 1992 roku z polecenia rządu rosyjskiego, na czele Czternastej Armii interweniował zbrojnie w Mołdawii. Grożąc rządom Mołdawii i Rumunii marszem swoich wojsk na Kiszyniów oraz Bukareszt, ostatecznie doprowadził do zawieszenia broni i ustanowił istniejące do dziś status quo w kwestii Mołdawskiej Republiki Naddniestrzańskiej – w tym czasie w Rosji śpiewano już o Łabędziu pieśni. Niestety Łabędzia skusiła polityka, stanął na czele ruchu Honor i Ojczyzna. To był początek jego końca. Zdążył jeszcze doprowadzić do wygaszenia konfliktu w Czeczenii i wraz z Asłanem Maschadowem podpisać rozejm w Chasawjurcie. W 1998 roku dzięki pomocy finansowej Borysa Bieriezowskiego zorganizował kampanię wyborczą i wygrał wybory na gubernatora Kraju Krasnojarskiego. Jako gubernator Łabędź był oskarżany o zbyt wystawny tryb życia. Skonfliktowany z lokalną oligarchią, doprowadził do aresztowania potentata branży metalowej, Anatolija Bykowa.
 Aleksander Lebiedź zmarł w szpitalu w Tanzibej na skutek obrażeń jakich doznał w wypadku lotniczym śmigłowca Mi-8, w okolicach miasta Abakan w Sajanach. Prawdopodobnie tylko dzięki temu nigdy nie został prezydentem Rosji.
            Z kawką rzecz jest na szczęście innej natury, może nawet bardziej skomplikowana. W książce zupełnie ją pominąłem, taka pospolita, co o niej można napisać? Przypomniałem sobie o kawce w Krakowie w pensjonacie Trzy Kafki, z oryginalną pisownią przez „f”, niczym Franz Kafka. Tymczasem pospolity ptak z rodziny krukowatych pisze się przez „w”, podobnie jak kawa. Rzecz najważniejsza: jestem pasjonatem Krakowa, Galicji i galicyjskości. Z tych tradycji wyrastają moje książki o Rumunii i Huculszczyźnie. Tymczasem kawka, o czym przyznam nie wiedziałem, była elementem godła ziemi halickiej, której łacińskie brzmienie dało nazwę Galicji. Z chorągwi tego średniowiecznego księstwa, kawka przyfrunęła na niebieskie pole tarczy herbowej największej habsburskiej prowincji. Pod nią widniały trzy złote korony. Nie byle jaki to ptak, a tak pospolity! Dzięki temu herbowi kawka jest niemal równa orłom, a o ileż ważniejsza od pawi, które herbom darowały co najwyżej swoje pióra. Ma kawka jeszcze jedną przewagę nad innymi ptakami, jest mądra i pojętna na tyle, że można ją podobno nauczyć powtarzania pojedynczych słów. Owady, nasiona, wszelkie jagody ale i myszy, na które ochoczo poluje, to kawcza dieta. Co ważne wybitnie lubi towarzystwo, nie stroniąc od gawronów i ludzi. Zachowuje też kawka co najmniej doroczną wierność małżeńską, w czym wielu ludzi przewyższa.
             Na koniec coś ściśle naukowego, mój kolega Tomasz Skorupka, jak wskazuje samo nazwisko archeolog z zawodu, a ornitolog z zamiłowania, pracujący na co dzień w Muzeum Archeologicznym w Poznaniu, przygotował piękną wystawę zatytułowaną: „Na skrzydłach przeszłości”. Wystawie towarzyszył katalog. Oto co można w nim między innymi wyczytać. "W pradziejach ptaki stanowiły źródło inspiracji już w paleolicie. Ptaka odnajdziemy wśród rysunków w jaskini w Lascaux. Na ziemiach polskich ptasie ornamenty i przedstawienia zaczynają zaskakiwać bogactwem i różnorodnością począwszy od późnej epoki brązu. Dzięki archeozoologii możemy domniemać, że pod koniec kultury łużyckiej, trwającej od 1300 do około 400 roku przed naszą erą, próbowano udomowić gęś gęgawę i kaczkę krzyżówkę, z całą pewnością ptakiem hodowlanym była już wówczas kura".
        Pełna ptaków jest mitologia starożytnej Grecji, o części z nich wspominałem w książce, dla porządku przypominam , że atrybutem Ateny była sowa, Zeusa – orzeł, Apolla i Afrodyty – łabędź, Demeter – żuraw, Hery – bocian. Były też „ptaki stymfalijskie” o dziobach i skrzydłach z brązu. Zabijały one ludzi i zwierzęta zrzucając z powietrza ciężkie, brązowe pióra i trujące odchody. Całe ich stado wybił Herkules, co często ukazane jest w malunkach na wazach. Jaskółkę, kawkę i kruka spotykamy w bajkach Ezopa.
 Mitologia Celtów podobnie pełna jest ptaków. Ich echem jest dzisiejszy galijski kogut – symbol Francji. Celtyckie hełmy miewały ruchome skrzydła, oczywiście nawiązywały do orła. Poza tym spotykamy w ich ornamentyce: żurawie, kaczki, kruki, wrony, sowy i łabędzie.
            Średniowiecze z ptakami było za pan brat, ptaki pojawiały się wszędzie: w herbach, zawołaniach, przydomkach. W latach 1132 – 1152 powstało „Aviarium” czyli traktat o ptakach Hugo z Folieto. Zwyczaje i osobliwe zachowania niektórych ptaków, posłużyły w nim autorowi do ilustrowania reguł i zasad życia zakonnego. O żurawiach napisał na przykład, że wznoszą się wysoko, aby łatwiej obserwować, w jakie regiony pragną się udać. Ten, który prowadzi stado pobudza innych głosem, a kiedy zachrypnie zastępuje go inny. W nocy zaś dzielą się na straże i na przemian zachowują porządek w czuwaniu, w podniesionej łapie trzymając kamyki, którymi ostrzegają innych. O obowiązku czuwania przypomina krzyk. Wieki późniejsze pełne są bestiariuszy mających swoje źródło w dziele Hugo z Folieto. W średniowiecznej Polsce, u samego zarania jej dziejów, spotykamy białego orła. Gall Anonim opisując zwyczaje panujące na dworze Bolesława Chrobrego wspomina, że na dworze nie brakło: „ …ptaszników i łowców, ze wszystkich niemal ludów, którzy każdy na swój sposób chwytali wszelkie rodzaje ptactwa i zwierzyny.”
        Istnieją angielskie książki o podobnej do wywołanej przeze mnie tematyce, są to pięknie ilustrowane, opasłe tomiska, zwłaszcza jedna jest niezwykła, zatytułowana „The Bedside Book of Birds” napisana przez Graeme Gibsona przywołuje to co chciałem osiągnąć na polskim gruncie. Choć książka ta ukazała się w Wielkiej Brytanii w 2005 roku, zetknąłem się z nią w zeszłym roku i dobrze, bo gdybym dostał ją wcześniej z pewnością onieśmieliłaby mnie na tyle, że nic o ptakach bym nie napisał. Druga brytyjska książka to „The Wisdom of Birds” autorstwa Tima Birkheada, ukazała się w Wielkiej Brytanii, w tym samym roku co mój mały skromny „Kulturalny Atlas Ptaków”.
        Rzecz, o której wspomniałem w książce, a której nie ma chyba w żadnym innym kraju, zresztą nie wiem na pewno, ale chyba nie ma, to „Ptasie Radio” Juliana Tuwima. Wiersz postanowiłem wydrukować w kilkudziesięciu egzemplarzach, a jako bonus dodałem „Ptasie plotki” Jana Brzechwy. Rozdałem oba na spotkaniu w Nowym Tomyślu z okazji Międzynarodowego Dnia Ptaków. Każdy mógł wiersze zabrać ze sobą do domu i w spokoju przypomnieć sobie ten niezwykły atlas polskich ptaków. Dzięki mistrzowskiej poezji poznajemy go w Polsce od dziecka, przynajmniej mam taką nadzieję.

 


   

Julian Tuwim
 Ptasie radio
 Halo, halo! Tutaj ptasie radio w brzozowym gaju,
 Nadajemy audycję z ptasiego kraju.
 Proszę, niech każdy nastawi aparat,
 Bo sfrunęły się ptaszki dla odbycia narad:
 Po pierwsze - w sprawie,
 Co świtem piszczy w trawie?
 Po drugie - gdzie się
Ukrywa echo w lesie?
 Po trzecie - kto się
Ma pierwszy kąpać w rosie?
 Po czwarte - jak
 Poznać, kto ptak,
 A kto nie ptak?
 A po piąte przez dziesiąte
 Będą ćwierkać, świstać, kwilić,
Pitpilitać i pimpilić
Ptaszki następujące:

 Słowik, wróbel, kos, jaskółka,
 Kogut, dzięcioł, gil, kukułka,
 Szczygieł, sowa, kruk, czubatka,
 Drozd, sikora i dzierlatka,
 Kaczka, gąska, jemiołuszka,
 Dudek, trznadel, pośmieciuszka,
 Wilga, zięba, bocian, szpak
 Oraz każdy inny ptak.

 Pierwszy - słowik
 Zaczął tak:
 "Halo! O, halo lo lo lo lo!
 Tu tu tu tu tu tu tu
 Radio, radijo, dijo, ijo, ijo,
 Tijo, trijo, tru lu lu lu lu
 Pio pio pijo lo lo lo lo lo
 Plo plo plo plo plo halo!"

 Na to wróbel zaterlikał:
 "Cóż to znowu za muzyka?
 Muszę zajrzeć do słownika,
 By zrozumieć śpiew słowika.
Ćwir ćwir świrk!
Świr świr ćwirk!
 Tu nie teatr
 Ani cyrk!

 Patrzcie go! Nastroszył piórka!
 I wydziera się jak kurka!
 Dość tych arii, dość tych liryk!
Ćwir ćwir czyrik,
 Czyr czyr ćwirik!"

 I tak zaczął ćwirzyć, ćwikać,
Ćwierkać, czyrkać, czykczyrikać,
Że aż kogut na patyku
 Zapiał gniewnie: "Kukuryku!"

 Jak usłyszy to kukułka,
 Wrzaśnie: "A to co za spółka?
 Kuku-ryku? Kuku-ryku?
 Nie pozwalam, rozbójniku!
 Bierz, co chcesz, bo ja nie skąpię,

Ale kuku nie ustąpię.
Ryku - choć do jutra skrzecz!
 Ale kuku - moja rzecz!"
 Zakukała: kuku! kuku!
 Na to dzięcioł: stuku! puku!
 Czajka woła: czyjaś ty, czyjaś?
Byłaś gdzie? Piłaś co? Piłaś, to wyłaź!
Przepióreczka: chodź tu! Pójdź tu!
 Masz co? daj mi! rzuć tu! rzuć tu!

 I od razu wszystkie ptaki
 W szczebiot, w świegot, w zgiełk - o taki:
 "Daj tu! Rzuć tu! Co masz? Wiórek?
 Piórko? Ziarnko? Korek? Sznurek?
 Pójdź tu, rzuć tu! Ja ćwierć i ty ćwierć!
Lepię gniazdko, przylep to, przytwierdź!
Widzisz go! Nie dam ci! Moje! Czyje?
 Gniazdko ci wiję, wiję, wiję!
Nie dasz mi? Takiś ty? Wstydź się, wstydź się!"
I wszystkie ptaki zaczęły bić się.
Przyfrunęła ptasia milicja
 I tak się skończyła ta leśna audycja.



Jan Brzechwa
 Ptasie plotki

 Usiadła zięba na dębie:
 "Na pewno dziś się przeziębie!
 Dostanę chrypki, być może,
 Głos jeszcze stracę, broń Boże,
 A koncert mam zamówiony
 W najbliższą środę u wrony".
 Jęknęły smutnie żołędzie:
 "Co będzie ziębo, co będzie?
 Leć do dzięcioła, do buka,
 Niech dzięcioł ciebie opuka!"
 Gil z tym poleciał do szpaka:
 "Jest sprawa taka a taka,
 Mówiła właśnie sikora,
Że zięba jest ciężko chora".
 Poleciał szpak do słowika:
 "Ze słów sikory wynika,
Że zięba już od miesiąca
 Po prostu jest konająca".
 Słowik wróblowi polecił,
By trumnę dla zięby sklecił.
Rzekł wróbel do drozda: "Drozdzie,
 Do trumny przynieś mi gwozdzie".
 Stąd dowiedziała się wrona,
Że zięba na pewno kona.
 A zięba nic nie wiedziała,
 Na dębie sobie siedziala,
 Aż jej doniosły żołędzie,
Że koncert się nie odbędzie,
 Gdyż zięba właśnie umarła
 Na ciężką chorobę gardła.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz