Anioł Śmierci - Jan Henryk Rosen


        Odwiedzając Katedrę Ormiańską we Lwowie zatrzymuję się niezmiennie przed malowidłem: „Pogrzeb Świętego Odiliona”. Jan Henryk Rosen namalował tam siebie pośród niosących trumnę. Artysta ogląda się z niepokojem nieco w bok. Wypatruje duchów niewidzialnych dla niego, choć wyraźnie widocznych dla podziwiających obraz. Pierwsza z postaci niosących zwłoki Odiliona ma zamknięte oczy, druga to wspomniany Rosen o wyrazistym obliczu, wreszcie trzecia o niewidocznej, przesłoniętej twarzy. Przyszłość, teraźniejszość i przeszłość.
J. H. Rosen ukończył swoje dzieło w Katedrze Ormiańskiej, w 1929 roku, miał wówczas trzydzieści osiem lat i według mnie był prorokiem. Odwracam się, idę do przeciwległej ściany. Tam staję przed innym z fresków Rosena. Spoglądam w nieobecne oczy Anioła Śmierci trzymającego, poprzez materię płaszcza, zakrwawiony topór. Anioł ma jasne włosy i szaro niebieskie oczy. Toporem, przed chwilą, ścięto głowę Jana Chrzciciela, widać to dokładnie spoglądając na całość dzieła wyobrażającego biblijną scenę. Kończą się stare czasy, za chwilę przyjdzie nowe. 

Stary testament ustępuje pola nowemu porządkowi. Wielki polski malarz, choć Żyd, mimo to chrześcijanin, widział i czuł więcej przepowiadając miastu krwawą przyszłość. Tak ja widzę freski Rosena, w szczególności fragment obrazu z ociekającym krwią narzędziem zbrodni. Nim minie dekada nie będzie już polskiego Lwowa. Starczy spojrzeć w oczy anioła. On to przepowiada, z zakrwawionym toporem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz