W środku wsi Nowy Sołoniec, przy drodze, tuż przed cmentarzem, stoi podobna do wielu innych drewniana chałupa. Mieszkał w niej Józef Markulak, dobry gospodarz i człowiek. Kiedy bardzo dawno temu pierwszy raz przyjechałem w te strony, w jego wiosce była piąta nad ranem. O ile pamiętam było to w marcu. Spały jeszcze nawet koguty. Mój przypadkowy przewodnik, młody Rumun, wiedział, że tutaj mieszka bardzo dobry cieśla, który stawia domy. Tak przed wielu laty poznałem Józefa, jako pierwszego Polaka z rumuńskiej Bukowiny. - Mówcie po polsku ja kocham polską mowę - mówił wzruszony Józef. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że odtąd będziemy się spotykać kilka razy w roku.
Józef jest jak większość mieszkańców Nowego Słońca był potomkiem Polaków, którzy przybyli w te strony w połowie XIX wieku. Być może jego przodkami byli górale czadeccy. To oni opuszczając w XIX wieku Śląsk Cieszyński zasiedlili część Bukowiny i kultywowali swoje żywe tam do dziś tradycje. Józef może być też prawnukiem górników, którzy z Polski przybywali do pobliskich bukowińskich kopalni soli w Kacica. Legenda jaką wokół niego budowałem, kazała mi myśleć, że jest on potomkiem towarzyszy Jakuba Szeli. W połowie XIX wieku władze austriackie osiedliły w okolicach pobliskiej wioski Solka, Jakuba Szelę. Słynny przywódca rabacji spędził w przysiółku Clit ostatnie osiemnaście lat swego życia. Wraz z nim, na Bukowinie, osiedlili się inni uczestnicy rzezi galicyjskiej. Austriacy dając gospodarstwa zapłacili, zbrukanym krwią chłopom, za narodową rzeź. Ktokolwiek był józefowym przodkiem na pewno był Polakiem tak jak on.
W domu Józefa od ponad roku nie było żony. Aby polepszyć los rodziny wyjechała do Izraela opiekować się starszą kobietą, miała wrócić dopiero po dwóch latach. Nigdy jej jednak nie spotkałem. Nie znaczy to, że u Józefa mieszkała bieda! Wręcz przeciwnie Markulaki to zaradni i pracowici ludzie, tak brat Józefa, jak i dzieci pracują ciężko na chleb. Najstarsza córka zamieszkała w Jassach, na wschodzie Rumunii. Ojciec ubolewał, że ma do niej daleko, tym bardziej że nie powodzi się jej tam dobrze. W Nowym Sołońcu mieszkało wówczas dwoje Józefowach dzieci: syn Kazik i najmłodsza córka Ania. Kazik, tak jak ojciec, stawiał domy. Mieszkał już w innej, odległej części wsi, wraz ze swoją rodziną. W domu pozostała tylko babcia i Ania, która jak ją poznałem przeszła do piątej klasy szkoły podstawowej. Była jedną z najlepszych uczennic miejscowej szkoły imienia Henryka Sienkiewicza. Podobnie jak brat lubiła przyjeżdżać do Polski. Zdobyła nawet nagrodę w konkursie recytatorskim w Białymstoku. Występowały tam dzieci ze środowisk polonijnych z całego świata. Kazik, jak wielu jego rówieśników, przyjeżdżał do Polski do pracy. Polscy celnicy surowo potraktowali go za to, że przedłużył sobie, pobyt w kraju przodków i czasowo zakazali mu wjazdu do Polski. - To nie jest sprawiedliwe panie Michale - mówi z żalem, przekrzykując piłę tarczową.
Gdy Józef szedł do pracy kilka kroków za nim maszerowali jego pracownicy. To on organizował i nadzorował robotę. Stawiał domy nie tylko na Bukowinie, ale nawet w Bukareszcie, gdyby nie to, że czuł się już zmęczony postawiłby niejeden i w Polsce. Codziennie patrzył, jak poważnieje Ania i jak bardzo jest zdolna. Ania musi się uczyć, aby potem studiować, może uda się, że będą to studia w Polsce? Póki co przed nią szkoła średnia i matura, kiedy pokona ten etap przyjdzie czas, aby pomagać jej poza Nowym Sołońcem.
Józef lubił napić się wódki. Zwłaszcza teraz kiedy nie pilnowała go żona, pił często, pewnie trochę z tęsknoty za innym życiem. Wódkę piją w Nowym Sołońcu wszyscy mężczyźni, a nierzadko i kobiety. - Zobacz jakie wysokie domy budujemy – wskazał na zwieńczenie dachu nowo stawianej chałupy. Było ono dobre 10 metrów nad ziemią. - Kto by tam wlazł bez kieliszka ?
W Nowym Sołońcu pracuje się sześć dni w tygodniu. Dopiero w sobotę wieczorem wszyscy spotykają się w jednym z miejscowych barów, późno rozchodzą się do domów. Trzeźwiejąc przygotowują się do niedzieli. Następnego ranka, pójdą na mszę do kościoła, kobiety pięknie ubrane, mężczyźni ogoleni, w garniturach. Mieszkańcy w niczym nie przypominają samych siebie z powszednich dni tygodnia. Po mszy świętej długo rozmawiają stojąc na ulicy przed kościołem. Później każdy idzie w swoją stronę, czeka rosół z kury, przygotowywany na niedzielny stół. Tak mijają Józefowi tygodnie, których bieg czasem zakłócałem swoją wizytą.
***
W 2012 roku przyjechał do Szamotuł Franek Markulak z Suczawy. Tak naprawdę to Franek urodził się i wychował w Nowym Słońcu. Skończył studia techniczne i zamierza podjąć pracę, jako przedstawiciel polskiej firmy w Rumunii. Nie to jest jednak ważne. Siedząc przy stoliku, on z piwem, ja z colą (samochód czasem skutecznie chroni mnie przed alkoholem), doszedłem do przekonania towarzyszącego mi od śmierci mego rumuńskiego przyjaciela Nelu Prodana, że definitywnie skończyła się pewna ważna epoka w moim życiu. Skończyła się wraz z kolejnymi wiadomościami o odejściach ludzi współtworzących mój rumuński krajobraz. Zapytałem Franka czy znał Józefa Markulaka, tego co to mieszkał w Nowym Słońcu tuż przed cmentarzem. Znał go, tyle że dla niego, mieszkającego w Nowym Słońcu od zawsze, Józef mieszkał nie przed a za cmentarzem. Dla mnie, wjeżdżającego do Słońca, było to zawsze przed - subtelna różnica. Morze palinki wypiliśmy u Józefa przez kilka pierwszych lat dwudziestego pierwszego wieku.
- Józef zmarł, będzie ze dwa lata temu - powiedział Franek.
Trochę się zamyśliłem, mam już Józefa tylko na zdjęciach, uśmiecha się do mnie i powtarza:
- Wypij Michałku, wypij!
Jego córka Danka rozwiodła się i wróciła z Jass do Suczawy, handluje tam teraz na bazarze, ma kilka straganów. Józef cieszył się pewnie, że odeszła od męża strasznie go nie lubił, Dankę zaś bardzo kochał. Danka zagląda czasem do starej chałupy Józefa, podobnie jak Kazik - jego syn. Józefowa żona mieszka teraz we Włoszech, wcześniej pracowała w Izraelu.
Najmłodsza córka Józefa - Ania, która tak pięknie recytowała kiedyś do kamery TVP wiersze Adama Mickiewicza, wychodzi za miesiąc za mąż we Włoszech. Ania chodziła z Frankiem do klasy. Gdy mówiła przed laty wiersze na tle bożonarodzeniowej choinki, była strasznie autentyczna i wzruszająca. Z przejęciem oglądali ją polscy telewidzowie. W tamtych czasach musiałem widzieć Franka, odwiedzałem szkołę w Nowym Słońcu, bywałem też w klasie Ani.
A Nelu Prodan? Franek opowiadał mi, że rozmawiał z nim cztery dni przed jego śmiercią. Musiało to zatem być dziewiątego stycznia 2012 roku, Nelu zmarł nagle trzynastego. Spotkali się na granicy rumuńsko - węgierskiej. Nelu wracał z Polski do Rumunii a Franek odwrotnie, był w drodze do Polski. Pamiętam pierwszy dzień mojej znajomości z Nelu. Spotkaliśmy się w Domu Polskim w Suczawie, było to dawno, wczesną wiosną, może w marcu? Później była tylko ogromna, wielka przyjaźń. Nie często się taka zdarza.
Na to wszystko nałożyła się śmierć, związanego zawodowo z Rumunią, Janusza Solaka. Sporo mu zawdzięczałem. Janusz był polskim dyplomatą, zmarł w lipcu 2011 roku. Byłem osobą łączącą ich wszystkich: Józefa, Nelu i Janusza w pewną jedność. Nie znali się inaczej, jak tylko poprzez moje opowiadania na ich temat - jednemu opowiadałem o drugim.
Kiedy rozstawałem się z Frankiem, ten podarował mi butelkę wina. Wyjął ją z bagażnika samochodu. Był to Murfatlara Sec - Cabernet Sauvignon, rocznik 2010.
Czy mogło być inaczej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz