niedziela, 11 stycznia 2015

Głowy w lodówce


 

Lubię podróżować śladem literackich fascynacji. Tak było z Karsem miastem na samym wschodzie Turcji, nieomal u stóp Araratu. Kiedyś dojechałem do niego samochodem i to nie byle jakim, bo Oplem Astra. Jechałem kilka dni. Wszystko przez to, że uwiodła mnie powieść Orhana Pamuka „Śnieg”.

Mimo swoich stu dwudziestu tysięcy mieszkańców Kars zrobił na mnie wrażenie miasta o wiele mniejszego. Centrum to zaledwie kilkanaście ulic z typowymi dla Turcji sklepikami, herbaciarniami i, co cieszy turystę, tanimi hotelikami. Bez większego problemu znalazłem nocleg w samym centrum miasta, w niewielkim hoteliku Kervansaray. Cena nie przekraczała równowartości dwudziestu euro od osoby. Gospodarze, jak to w Turcji, ujmująco mili i ugrzecznieni, natychmiast zaproponowali tradycyjną szklankę herbaty, zapraszając do skosztowania produktów niewielkiej hotelowej kuchni.


Kolację chciałem zjeść sam, w jednym z licznych lokalnych barów. Ruszyłem na poszukiwania główną ulicą miasta i zatrzymałem się w tym spośród  nich, w którym pili herbatę miejscowi taksówkarze. Nieco krępujące dla Europejczyków zachowanie obsługi miało tu szczególny charakter: odsuwanie i podsuwanie krzesła, usługiwanie przy zdejmowaniu i zakładaniu kurtki, polewanie dłoni po spożytym posiłku wodą przypominającą zapachem rodzimą Przemysławkę. Bar nie oferował nic poza potrawami lokalnej kuchni. Królowały wystawione w chłodzonej witrynie gotowane baranie głowy. Rarytas. Zanim tu trafiły zwierzętom ostrym nożem poderżnięto gardła. Co kraj to obyczaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz