piątek, 14 listopada 2014

Sowa na grypę


Pisząc o sowach napisałem kiedyś, cytując siedemnastowiecznego autora:

„Na kurcz, kto często cierpi, tedy sowę warzoną albo upieczoną miast kuropatwy zjeść powinien” dalej dodałem, że jest to chyba jedyny znany mi przepis na potrawę z sowy, prócz smażonych grzybów - kań, zwanych w Wielkopolsce sowami. Wypominał mi to z zaświatów Jan Potocki.  Nie ma się co śmiać, autor „Rękopisu Znalezionego w Saragossie” straszyć potrafi. Do tego, ten motyw z gałką od cukierniczki… Mianowicie Potocki oderwał kiedyś okrągłą, metalową gałkę swojej stołowej cukiernicy i przez wiele lat obracał ją pomiędzy palcami. Miał ją zawsze przy sobie, pieścił i wygładzał, aby po wielu latach wstrzelić ją sobie do mózgu. Załadował ją do pistoletu i wystrzelił.

 
 

Wcześniej Jan Potocki też zjadł sowę i to  nie byle jaką, samego puchacza. Było to na Kaukazie, niby tylko udko ale zawsze. Opisał to w relacjach ze swych peregrynacji. Wydano je w Polsce, w roku 1959, pod tytułem „Podróże”. Najciekawszą część tej książki stanowi dla mnie opis podróży przez stepy Astrachania i dalej na Kaukaz. Poważnie mówiąc na tyle lubię Potockiego, że pojechałem jego śladem zarówno na Kaukaz, jak i do Astrachania.

Na stronie 342, ksiązki Jana Potockiego, można przeczytać:

„Dzisiejszego wieczoru pacjent mój zdecydował się zrobić użytek z uniwersalnego leku, to znaczy usmażyć puchacza. Uległem ciekawości i zjadłem udko ptaka. Mięso jego jest raczej białe niż ciemne, bardzo tłuste i wydało mi się całkiem smaczne”. Było to na Kaukazie 15 października 1797 roku. Dzień później Potocki zanotował:

„Biedny puchacz padł niepotrzebnie ofiarą ludowych przesądów. Jego mięso nie wywołuje najmniejszych potów i bez wątpienia nie posiada żadnych własności leczniczych”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz