Wyjeżdżając
gdziekolwiek, czy blisko czy daleko, niezmiennie szukam miejsc targowych. W
zasadzie, oprócz cmentarzy, wszelkie miejsca prostego, najbardziej tradycyjnego
sposobu handlowania, są dla mnie absolutnie ważne. Najwięcej mówią mi o ludziach
mieszkających w miasteczku czy wiosce. Od razu wiem co lubią jeść, czy zbierają
grzyby, a może zioła lub kwiaty, na czym się dobrze znają a na czym mniej. Wreszcie
jakie mają gusty co do osobistego stroju, a także wystroju otoczenia. Uwielbiam
przyglądać się wszelkim sprzedawanym na jarmarkach landszaftom i kiczowatym
figurkom.
Z takich
miejsc, bazarów, jarmarków, targów, nigdy nie wychodzę z pustymi rękoma. Czasem
wynoszę z nich perełki, takie jak owe świnie w samochodzie. Mała porcelanowa
figurka przez lata służyła komuś za popielniczkę. Gdy ją kupowałem, była
strasznie brudna. Na szczęście nie miała żadnego uszczerbku, a nieco wytarta
farba na świńskich ryjkach i uszach dodała jej tylko uroku. Sprzedający nie
przywiązywał do tego kawałka porcelany wielkiego znaczenia i bez żadnych
wątpliwości pozbył się go za równowartość dwóch złotych(!) Tym sposobem nabyłem
dość rzadką porcelankę pochodzącą z pewnej niemieckiej manufaktury, datowaną na
około 1910 rok. Figurka, w tamtym czasie była dość popularna, stanowiła satyrę
na automobilistów. Łatwo sobie wyobrazić, że w 1910 roku mało kto mógł sobie
pozwolić na automobil. Z takiego przywileju korzystali tylko bardzo bogaci ludzie,
przez autora figurki sportretowani jako świnie – czyli zwierzęta z marną reputacją.
Pewnie mógłbym ją sprzedać kolekcjonerowi za kilkaset złotych, niestety sam
zbieram przeróżne dziwne rzeczy, a świnie w samochodzie absolutnie do nich się
zaliczają. Na marginesie - terminu „samochód”,
w 1910 roku, jeszcze nie znano. Słowo to utrwaliło się w Polsce dopiero w
okresie międzywojennym, zresztą był to jeden z ówczesnych przejawów dbałości o
język polski. Wybrano je w wyniku konkursu, by zastąpiło niepolsko brzmiący „automobil”.
Takie to były czasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz