poniedziałek, 20 lipca 2015

Na wakacje do Gagauzji


 

Pojechałem kiedyś do Gagauzji. Było to parę lat temu temu, we wtorek, co oczywiście nie ma większego znaczenia, mimo to zapamiętałem, że to był wtorek. Może dlatego tak dobrze to pamiętam, bo podróżowałem w dobrym towarzystwie.  Gagauzi świętują dwa razy w roku: Hederlezi - w dzień świętego Jerzego, i Kasym - w dzień świętego Dymitra. Ja zajechałem w Dymitra. Tego dnia Gagauzi organizowali wyścigi końskich zaprzęgów wzbijających tumany kurzu nad stepem. Pili przy tym wino, jedli ser i nadziwić się nie mogli, dlaczego Polacy przyjechali świętować wraz z nimi.

- Przez przypadek - odpowiadałem zgodnie z prawdą.

 Gagauzi mieszkają w niepodległej Mołdawii, niebędącej ich wymarzoną ojczyzną. To ludność pochodzenia Tureckiego, która przechodząc onegdaj na prawosławie utraciła czystość i tradycję. Zawieszeni w próżni spoglądają w stronę Rosji, w samochodach wywieszają rosyjskie flagi, stawiają pomniki Leninowi, szukając jednocześnie duchów przodków, do których mogliby się zwracać w swoim języku. Tylko czy duchy zechcą ich wysłuchać?
 
 

- Dziś mamy samochody, a nawet motocykle. W Komracie jest uniwersytet. Czego nam więcej trzeba? - pytał retorycznie przywódca lokalnej społeczności, w położonej niedaleko stołecznego Komratu wiosce Dezghingea.

Stał w trzcinowym szałasie wraz z nobliwymi mieszkańcami wioski, podczas gdy reszta spożywała zupę z dyni przy wspólnym stole. Nas – gości - zaproszono do środka szałasu i częstowano bardzo szczerze. Jedynym motocyklem, jaki widziałem w okolicy, był przerobiony na transportową ciężarówkę marki Dniepr. Z samochodami było nieco lepiej, ale tylko nieco. Poza tym we wsi była szeroka szutrowa droga, którą pojechaliśmy dalej przed siebie. Po kilkunastu kilometrach doprowadziła nas do szosy wiodącej wprost do  Kiszyniowa.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz