sobota, 4 lipca 2015

Nie taka straszna Terka


Jak tylko wzbiera we mnie ochota na dzikie jabłka i śliwki jadę do Terki. Idąc przez Studenne nad San mijam zdziczałe sady. Przypatruję się śladom niedźwiedzi i dzikim pszczołom obsiadającym rojami omszałe konary owocowych drzew. Tu była wioska. Siedemdziesiąt lat temu tętniła życiem.
 
Wojna obeszła się z nią łagodnie, dopiero po 1945 Polacy uciekli a Ukraińców wymordowało wojsko. Spoczywają w zbiorowej mogile na miejscowym cmentarzu, tuż obok płotu - starcy i dzieci. Kiedyś zasypiałem tu w starej chyży, myszy gromadnie wędrowały po moim plecaku.
 
 
Dzisiaj zajmuje jeden z domków na krańcu wsi. Mam dwie sypialnie, aneks kuchenny i kominek. Na ścianie wisi płaski telewizor, w laptopie korzystam z Internetu. Za oknem, jak kiedyś, podglądam tokującą parę orlików krzykliwych. To już kolejne pokolenie, pamiętam ich ptasich dziadków, fruwały tu już w 1981 roku. W kącie stoi spinning Abu Garcia, lepszy niż ten sprzed lat. Mimo to tutejsze lipienie smakują ciągle tak samo. Terkocze terczański derkacz. Zagnieździł się w starej dzwonnicy, tyle ostało się z tutejszej cerkwi. Po drugiej stronie ulicy ten sam sklep, w nim chleb i słodkie tanie wino. Bieszczady.
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz