sobota, 12 września 2015

Węgry Orbana kontra procesy dziejowe



     Jack Kerouac napisał w jednej ze swych powieści, że ludzkość zawsze zmierzała  ze wschodu na zachód. Nie tylko on był co do tego przekonany, podobną myśl wyczytałem w powieści  Thomasa Pynchona „Wada ukryta”. Obaj Amerykanie mieli na myśli, przede wszystkim, podbój Dzikiego Zachodu, w wyniku którego eksterminowano rodzimych mieszkańców prerii. Marsz ze wschodu na zachód przypisany jest ludzkości, trochę na przekór słowom Jerzego Stuhra z filmu „Seksmisja”: Chodźmy na wschód, tam musi być jakaś cywilizacja. W maju 1453 roku Turcy Osmańscy zajęli Konstantynopol, był to cywilizacyjny przewrót, upadło Bizancjum, przez wieki niewzruszona opoka chrześcijańskiej cywilizacji. Potężnemu Kościołowi Mądrości Bożej dobudowano minarety przeistaczając go w meczet Hagia Sophia. Kwestia czy był to „upadek” czy „zdobycie” Konstantynopola dla nowych idei? Historiografia używa obu określeń. Ówczesny świat się zmienił ale  nie skończył. Procesom dziejowym zaradzić się nie da, można je co najwyżej opóźnić, z reguły kosztem tysięcy ofiar.

      Tymczasem Węgrzy rozczarowują Europę, oczywiście nie wszyscy lecz ta ich część, która przyklaskuje Victorowi Orbanowi dając mu alibi do działań z pogranicza człowieczeństwa i zezwierzęcenia. Węgrzy także przywędrowali ze wschodu podbijając europejską Nizinę Panońską i wypierając za Karpaty i Alpy zamieszkującą ją ludy. Byli w tym bezwzględni tylko nieco mniej od Hunów, którzy kilka wieków wcześniej, pod wodzą Atylli zwanego Biczem Bożym, zarządzali swym barbarzyńskim imperium z okolic dzisiejszego Tokaju. Najazd Hunów na Europę, w V wieku, spowodował wielką wędrówkę ludów, która ostatecznie pogrążyła Cesarstwo Rzymskie. Było to na tysiąc lat przed upadkiem Konstantynopola. Warto to przypomnieć węgierskiej idiotce biegającej z mikrofonem i podkładającej nogi ludziom na granicy.  
 
 
Berlin - skrzynki pocztowe na jednym z domów
 

     Upadające cywilizacje poddawały się pod naporem ludów ze wschodu. Próby odwrócenia tendencji i wędrowania z zachodu na wschód z reguły spełzały na niczym kończąc się klęską. Przychodzą mi do głowy przykłady: wyprawy krzyżowe, wyprawa Napoleona do Rosji, czy choćby dwudziestowieczny atak Niemiec na Rosję  Nie piszę tego ku przestrodze, lecz aby wskazać na pewne procesy, których powstrzymać się nie da. Historia to nie tylko daty i wydarzenia mające swoje konsekwencje w danej chwili. To także „długie trwanie” i procesy dziejowe, zachodzące w powtarzalny sposób. Dzisiaj jesteśmy świadkami początku takiego procesu, nieodwracalnie zmieniającego Europę. Warto  się zastanowić jak wyglądały społeczeństwa Francji i Niemiec dwieście lat temu, jak wyglądają dziś i wyobrazić sobie, jak wyglądać będą za lat dwieście? Czy wielkie zmiany nadejdą za lat dwadzieścia czy może raczej za sto, z perspektywy „długiego trwania” nie jest istotne. Ważne jest to, że nie ma od nich odwrotu. Proces może być szybszy nim nam się wydaje. W przeciwieństwie do rodzimych nacjonalistów emigranci są bowiem w większości dobrze wykształceni, chętni do ciężkiej pracy dla polepszenia swojego bytu i zdeterminowani do zmieniania otoczenia.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz