Jack Kerouac napisał w jednej ze
swych powieści, że ludzkość zawsze zmierzała
ze wschodu na zachód. Nie tylko on był co do tego przekonany, podobną
myśl wyczytałem w powieści Thomasa
Pynchona „Wada ukryta”. Obaj Amerykanie mieli na myśli, przede wszystkim,
podbój Dzikiego Zachodu, w wyniku którego eksterminowano rodzimych mieszkańców
prerii. Marsz ze wschodu na zachód przypisany jest ludzkości, trochę na przekór
słowom Jerzego Stuhra z filmu „Seksmisja”: Chodźmy na wschód, tam musi być
jakaś cywilizacja. W maju 1453 roku Turcy Osmańscy zajęli Konstantynopol, był
to cywilizacyjny przewrót, upadło Bizancjum, przez wieki niewzruszona opoka
chrześcijańskiej cywilizacji. Potężnemu Kościołowi Mądrości Bożej dobudowano
minarety przeistaczając go w meczet Hagia Sophia. Kwestia czy był to „upadek”
czy „zdobycie” Konstantynopola dla nowych idei? Historiografia używa obu
określeń. Ówczesny świat się zmienił ale
nie skończył. Procesom dziejowym zaradzić się nie da, można je co najwyżej
opóźnić, z reguły kosztem tysięcy ofiar.
Tymczasem Węgrzy rozczarowują
Europę, oczywiście nie wszyscy lecz ta ich część, która przyklaskuje Victorowi
Orbanowi dając mu alibi do działań z pogranicza człowieczeństwa i
zezwierzęcenia. Węgrzy także przywędrowali ze wschodu podbijając europejską
Nizinę Panońską i wypierając za Karpaty i Alpy zamieszkującą ją ludy. Byli w
tym bezwzględni tylko nieco mniej od Hunów, którzy kilka wieków wcześniej, pod
wodzą Atylli zwanego Biczem Bożym, zarządzali swym barbarzyńskim imperium z
okolic dzisiejszego Tokaju. Najazd Hunów na Europę, w V wieku, spowodował
wielką wędrówkę ludów, która ostatecznie pogrążyła Cesarstwo Rzymskie. Było to
na tysiąc lat przed upadkiem Konstantynopola. Warto to przypomnieć węgierskiej
idiotce biegającej z mikrofonem i podkładającej nogi ludziom na granicy.
Upadające cywilizacje poddawały
się pod naporem ludów ze wschodu. Próby odwrócenia tendencji i wędrowania z
zachodu na wschód z reguły spełzały na niczym kończąc się klęską. Przychodzą mi
do głowy przykłady: wyprawy krzyżowe, wyprawa Napoleona do Rosji, czy choćby
dwudziestowieczny atak Niemiec na Rosję Nie
piszę tego ku przestrodze, lecz aby wskazać na pewne procesy, których
powstrzymać się nie da. Historia to nie tylko daty i wydarzenia mające swoje
konsekwencje w danej chwili. To także „długie trwanie” i procesy dziejowe,
zachodzące w powtarzalny sposób. Dzisiaj jesteśmy świadkami początku takiego
procesu, nieodwracalnie zmieniającego Europę. Warto się zastanowić jak wyglądały
społeczeństwa Francji i Niemiec dwieście lat temu, jak wyglądają dziś i
wyobrazić sobie, jak wyglądać będą za lat dwieście? Czy wielkie zmiany nadejdą
za lat dwadzieścia czy może raczej za sto, z perspektywy „długiego trwania”
nie jest istotne. Ważne jest to, że nie ma od nich odwrotu. Proces może być
szybszy nim nam się wydaje. W przeciwieństwie do rodzimych nacjonalistów
emigranci są bowiem w większości dobrze wykształceni, chętni do ciężkiej pracy
dla polepszenia swojego bytu i zdeterminowani do zmieniania otoczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz