Z założenia nie wdaję
się w polemiki dotyczące spraw bieżących. Konsekwentnie nie zamierzam
polemizować i teraz, choć złość we mnie narasta. W zasadzie nie złość a rozpacz
nad kondycją moralną niektórych mieszkańców kraju, nazywanego kiedyś ostoją
tolerancji. Onegdaj zamieszkiwali katolicką Rzeczpospolitą muzułmanie,
protestanci i Żydzi, niewielu to wadziło. Dzisiaj czytam nienawistne wypowiedzi,
w tym niestety często znajomych mi ludzi, i smutek ogarnia mnie wielki. To już
nie jest ksenofobia, a zwykły brutalny rasizm o rodowodzie sięgającym najpodlejszych hitlerowskich gadzinówek. Jak
można tak bardzo nienawidzić ludzi ze względu na ich pochodzenie czy wyznawaną
religię? Nie chce mi się przywoływać truizmów o chrześcijańskim miłosierdziu,
bo autorzy tych nienawistnych treści, wymierzonych wobec biednych, obcych sobie
ludzi, mentalnie oddalili się od chrześcijańskiego systemu wartości. Sami,
świadomie bądź nie, wyzbyli się tego co w owym systemie jest najcenniejsze.
W listopadzie jadę do
Ugandy, będę tam, podobnie jak przed rokiem, porządkował groby Polaków. Internowani
w obozach zlokalizowanych w afrykańskim buszu nie doczekali końca wojny.
Podczas gdy mężczyźni walczyli w Armii generała Andersa tysiące naszych rodaków
zamieszkiwało obozy na terenie Ugandy i Tanzanii. Żyli w zgodzie z miejscową
ludnością, w samym Masindi mieszkało ich kilka tysięcy. Zbudowali kościół,
szkołę, bibliotekę, organizowali obozy harcerskie nad jeziorem Alberta.
Miejscowa ludność pomagała im jak mogła, a do dziś dba o polskie groby, mimo,
że nie ma pojęcia gdzie położona jest Polska. Wśród okolicznych mieszkańców do
dziś trwa pamięć o białych ludziach, którzy zamieszkali obok nich tułając się
po świecie. Wcześniej wojna zabrała im wszystko, często nie tylko dobytek ale i
najbliższych. Prości ludzie dbają o groby tych, którzy pomarli tu w latach
1942 -1947. W miejscowej tradycji
zachowana jest pamięć o owych uchodźcach, podobno bardzo kochali swój kraj lecz
wyrzucono ich ze swoich domów i wywieziono do zimnej Rosji. Naturalnym odruchem
dla miejscowych, prostych ludzi, była
potrzeba niesienia im pomocy. Tubylcza ludność, niekoniecznie chrześcijańska, w
sercu miała jakby więcej bożego miłosierdzia. Czasami wstydzę się, że muszę
pisać takie rzeczy, przecież pewne kategorie winny być oczywiste. Kiedy na
religii uczono mnie o uczynkach miłosiernych co do duszy i ciała nie wskazywano
na to, że nie dotyczą one muzułmanów, Żydów czy kogokolwiek. W uniwersalny
sposób odnosiły się one do człowieka, skądkolwiek by był i jakąkolwiek
wyznawałby religię. Przynajmniej ja tak to zrozumiałem. Czytając liczne
wspomnienia z wielkiej tułaczki setek tysięcy Polaków zastanawiam się, jak
wiele serca musieli mieć mieszkańcy irańskiego Isfahanu, hinduskiego Navanagar,
czy choćby dobrze mi znanego Masindi. Wstyd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz