poniedziałek, 28 grudnia 2015

Ernest Hemingway - uśmiercony polityczną poprawnością


 
    Kim dzisiaj byłby Ernest Hemingway? Pisarz do niedawna pomnikowy, a obecnie mało czytany. W dzisiejszej Polsce (i nie tylko w Polsce), zdyskwalifikowanoby wielkiego prozaika z wielu powodów. Oberwałoby się Hemingwayowi tak z lewa, jak i z prawa. Nikt nie zważałby na to, że autor „Pożegnania z bronią” był świadkiem swoich czasów i żywym uczestnikiem tego co z perspektywy czasu zwiemy historią. Jako korespondent z wojny domowej w Hiszpanii byłby okrzyknięty lewakiem. Jako piewca Afryki i jej mieszkańców byłby nie do przyjęcia dla rasistów i ksenofobów, jako zwolennikiem corridy – zostałby potępiony przez obrońców praw zwierząt, podobnie za zamiłowanie do polowań. Cztery żony dyskwalifikują wielkiego pisarza w oczach katolików, podobnie jak społecznie nieakceptowalne byłoby skrócenie sobie życia samobójczym strzałem z ulubionej strzelby w rezydencji pisarza, w Ketchum, w stanie Idaho. Było to blisko 55 lat temu. Jakby tego było mało dał sobie zrobić zdjęcie z  Fidelem! Wykonano je podczas zorganizowanych przez Ernesta na Kubie zawodów wędkarskich, bodajże w 1960 roku. Dziś niemal każdy polityk chce się sfotografować z dawnym rewolucjonistą, późniejszym dyktatorem będącym ostatnim żywym reliktem okrutnej dwudziestowiecznej historii.
 
Hotel Masindi pamięta czasy Ernesta Hemingwaya i Humphreya Bogarta
 
    Jeśli nie umiemy się cieszyć towarzystwem pięknej kobiety i butelką dobrego alkoholu niekoniecznie w oszroniałej butelce, znaczy się, że nie umiemy żyć – coś podobnego mawiał Ernest Hemingway. No i jeszcze słuchać Jazzu! Wróciłem z Ugandy. Zużyty bilet leży jeszcze na półce. Po raz kolejny dojechałem do Masindi miasteczka w buszu, gdzie czas zatrzymał się mniej więcej wtedy gdy w okolicy bywał Ernest.
Główna ulica w Masindi
 
 Niedaleko stąd, nad wodospadami Murchisona, zdarzył się pierwszy z jego dwóch afrykańskich wypadków lotniczych, drugi, jeszcze groźniejszy, miał miejsce zaledwie dwa dni po pierwszym w Butiabie, kiedyś ruchliwym porcie nad Jeziorem Alberta, dzisiaj całkowicie zrujnowanym tropikalnym piekle zamieszkałym przez biednych rybaków. To też blisko Masindi.
Butiaba
 
 Poszedłem do starego hotelu, w którym się zatrzymywał. Usiadłem za zniszczonym barem, dokładnie tym samym, prosząc o szkocką whisky. Nie pamiętam jaką. Wielkiego wyboru nie było, może jeden, góra dwa gatunki. Przy tym samym barze siadali Humphrey Bogart i Katharin Hepburn kiedy kręcili plenery do „Afrykańskiej królowej” słynnego filmu Johna Hustona z 1951 roku.

Pokój numer osiem, kiedyś wynajmowany przez Ernesta Hemngwaya

   
 Po powrocie zajrzałem do empiku, próżno szukać w nim książek Hemingwaya, w sprzedaży zaledwie audiobook „Stary człowiek i morze” czytany przez mistrza Jerzego Trelę. Innych tytułów brak, książki ani jednej. Chłodne spojrzenie na wir zdarzeń, opisywanie wojny prostymi zdaniami, bez wikłania się w ideologiczne spory dzisiaj nie są w modzie. Dookoła nas królują dydaktycy pouczający, jak powinniśmy żyć. Literatura w ostatnich dwóch dekadach dwudziestego wieku strasznie zniewieściała. Zalał nas nadmiar książek, których nie łatwo wyłowić rzeczy warte czytania. Prędzej czy później wrócimy do powstałego z martwych Hemingwaya. Jestem przekonany, że już niebawem „Komu bije dzwon”, „Pożegnanie z bronią” i inne tytuły napisane przez wielkiego Amerykanina i kilku jemu współczesnych pisarzy ponownie zaistnieją na półkach księgarń.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz