niedziela, 3 stycznia 2016

O książkach 2015


 
    To już trzeci dzień stycznia, a ja nie uporałem się jeszcze z rokiem ubiegłym, pozostało kilka spraw do rozliczenia i tematów do zakończenia. Jedno jest pewne nie przeczytam już tych książek, na których przeczytanie zwyczajnie zabrakło czasu, niektóre przejdą na rok następny ale pewnie znajdą się i takie, do których już nigdy nie wrócę. Z tego względu nie warto o nich pamiętać, a tym bardziej wspominać, skupiając się na tych które z 2015 roku zapamiętam jako przeczytane. Nie było tego zbyt wiele, gdzież 2015 do roku na przykład 2013 ? Trzeba się jednak cieszyć z tego co się udało osiągnąć w niełatwej dziedzinie poszerzania horyzontu.


    Zaczęło się od dwóch klasycznych powtórek, zamierzałem do nich powrócić od lat i w minionym roku wreszcie się to udało: „Sto lat samotności” i „Mistrz i Małgorzata”. Zwłaszcza pierwsza z nich męczyła mnie od dawna, aby odnowić pamięć o Macondo i skonfrontować ją z miejscami, do których udało mi się dojechać. Było warto. Inaczej odczytałem dziś obie te książki, przed laty wyzwalały wielkie emocje, teraz emocji było mniej, ale zachwyt pozostał. Bezsprzecznie podróż do lektur sprzed lat blisko trzydziestu dała mi wspaniałe doznania. Najważniejszą książką minionego roku będzie dla mnie jednak, pokaźne w swych gabarytach, „Odkrycie nieba” – czytanie tej książki to fantastyczna przygoda, choć książka należy zdecydowanie do smutnych, pochłania jak mało która lektura. Zdecydowanie numer jeden. Wiele obiecywałem sobie po „Kolekcjonerze światów”, czytanie tej książki nie był to czas stracony, jednak po zmaganiach z „Odkryciem nieba” sięgałem po nią jak po lekturę przygodową i zdecydowanie bardziej lekką niż to się ostatecznie okazało. W międzyczasie przyszła kolei na „Utz”, absolutnie genialną mikro powieść Bruca Chatwina, pełną erudycji, piękna i tajemniczej Pragi z jej mieszkańcem - kolekcjonerem Utzem. Arcydzieło. Podobnych rozmiarów „Znak wodny” zraził mnie noblowskim parnasizmem, zbyt wysublimowana lektura czasem nie służy. Ze zmartwieniem spostrzegam, że wśród zeszłorocznych lektur znalazły się zaledwie dwie polskie książki. Po „Pióropusz” Mariana Pilota sięgnąłem bo chętnie spotykam się  z lubianą przeze mnie tematyką wiejską, jednak tym razem nie zostałem powalony, tak jak to bywało podczas wcześniejszych spotkań z Tadeuszem Nowakiem. Drugą, bardzo polską lekturą, była książka „Rzeczy - Iwaszkiewicz intymnie”, niezła podróż krętymi ścieżkami Iwaszkiewicza, który bywało, że nie miał sobie równych, a mimo to… generował sprzeczności i wędrował po meandrach, z których składa się życie, nie tak proste jak chcieliby tego politycy w swoich prymitywnych narracjach. Zawiodła mnie „Ucieczka z Raju – Lew Tołstoj”. Kobylasta opowieść o wielkim rosyjskim pisarzu i myślicielu, okrzyknięta w Rosji arcydziełem, raziła mnie stronniczością i uczynieniem z Tołstoja czegoś na wzór kukły, inteligentnej ale jednak kukły. Zatem zaczynamy od początku. Miłych lektur 2016 roku, może to być rok, w którym wyjątkowo warto udać się w inne światy.    
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz