To już trzeci dzień stycznia, a
ja nie uporałem się jeszcze z rokiem ubiegłym, pozostało kilka spraw do
rozliczenia i tematów do zakończenia. Jedno jest pewne nie przeczytam już tych
książek, na których przeczytanie zwyczajnie zabrakło czasu, niektóre przejdą na rok
następny ale pewnie znajdą się i takie, do których już nigdy nie wrócę. Z tego
względu nie warto o nich pamiętać, a tym bardziej wspominać, skupiając się na
tych które z 2015 roku zapamiętam jako przeczytane. Nie było tego zbyt wiele,
gdzież 2015 do roku na przykład 2013 ? Trzeba się jednak cieszyć z tego co się udało
osiągnąć w niełatwej dziedzinie poszerzania horyzontu.
Zaczęło się od dwóch klasycznych
powtórek, zamierzałem do nich powrócić od lat i w minionym roku wreszcie się to
udało: „Sto lat samotności” i „Mistrz i Małgorzata”. Zwłaszcza pierwsza z nich
męczyła mnie od dawna, aby odnowić pamięć o Macondo i skonfrontować ją z
miejscami, do których udało mi się dojechać. Było warto. Inaczej odczytałem dziś
obie te książki, przed laty wyzwalały wielkie emocje, teraz emocji było mniej,
ale zachwyt pozostał. Bezsprzecznie podróż do lektur sprzed lat blisko
trzydziestu dała mi wspaniałe doznania. Najważniejszą książką minionego roku
będzie dla mnie jednak, pokaźne w swych gabarytach, „Odkrycie nieba” – czytanie
tej książki to fantastyczna przygoda, choć książka należy zdecydowanie do
smutnych, pochłania jak mało która lektura. Zdecydowanie numer jeden. Wiele
obiecywałem sobie po „Kolekcjonerze światów”, czytanie tej książki nie był to
czas stracony, jednak po zmaganiach z „Odkryciem nieba” sięgałem po nią jak po
lekturę przygodową i zdecydowanie bardziej lekką niż to się ostatecznie
okazało. W międzyczasie przyszła kolei na „Utz”, absolutnie genialną mikro
powieść Bruca Chatwina, pełną erudycji, piękna i tajemniczej Pragi z jej
mieszkańcem - kolekcjonerem Utzem. Arcydzieło. Podobnych rozmiarów „Znak wodny”
zraził mnie noblowskim parnasizmem, zbyt wysublimowana lektura czasem nie
służy. Ze zmartwieniem spostrzegam, że wśród zeszłorocznych lektur znalazły się
zaledwie dwie polskie książki. Po „Pióropusz” Mariana Pilota sięgnąłem bo
chętnie spotykam się z lubianą przeze
mnie tematyką wiejską, jednak tym razem nie zostałem powalony, tak jak to
bywało podczas wcześniejszych spotkań z Tadeuszem Nowakiem. Drugą, bardzo
polską lekturą, była książka „Rzeczy - Iwaszkiewicz intymnie”, niezła podróż
krętymi ścieżkami Iwaszkiewicza, który bywało, że nie miał sobie równych, a
mimo to… generował sprzeczności i wędrował po meandrach, z których składa się
życie, nie tak proste jak chcieliby tego politycy w swoich prymitywnych
narracjach. Zawiodła mnie „Ucieczka z Raju – Lew Tołstoj”. Kobylasta opowieść o
wielkim rosyjskim pisarzu i myślicielu, okrzyknięta w Rosji arcydziełem, raziła
mnie stronniczością i uczynieniem z Tołstoja czegoś na wzór kukły, inteligentnej
ale jednak kukły. Zatem zaczynamy od początku. Miłych lektur 2016 roku, może to
być rok, w którym wyjątkowo warto udać się w inne światy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz