czwartek, 2 października 2014

Kinga D. contra Ignacy K.


Pokłócili się, pani krytyk z panem pisarzem. W zaistniałym kontekście przystoi pisać o nich z małych liter. Celowo nie będę wymieniał nazwisk tej pary, zachodzi bowiem spiskowe podejrzenie, że oto właśnie obojgu chodzi. Ona wykorzystała go, według jego słów, seksualnie. On, wedle niej, nie oddał jej długu. Do tego na jej publiczne żądanie zwrotu należności zareagował, zacytuję teraz popularne portale internetowe: spierdalaj. Nie byłoby w tym jeszcze wielkiej żenady, gdyby nie to, że przez minione kilka lata pani krytyk pisała o prozie pana pisarza, jak o objawieniu, najchętniej przyznałaby mu wszystkie możliwe wyróżnienia. Możemy domniemać, że krytyczne teksty na temat twórczości pisarza powstawały w alkowie. Pisarz, w podzięce za otrzymywaną kasę, uczynił panią krytyk swą muzą i protoplastką książkowych bohaterek. Przypomniały mi się sceny z „Wodzireja”, w których Lutek Danielak odwiedzał Melę. Mela nie była co prawda starszą o pokolenie od Lutka, jednak ich relacje były równie nieczyste. Nie wierzę w taki cynizm, ale smród zostanie, a przy okazji nauka, że nie warto przejmować się zbytnio tym co piszą modni krytycy, a i szybkie, spektakularne kariery pisarskie, także powinny wzbudzać podejrzliwość. Jedno jest pewne, nareszcie pani krytyk i pan pisarz wyrwali się z niszowego obiegu medialnego, stając się prawdziwymi gwiazdami popkultury. I oto właśnie chodzi! Sądy swe spisałem w pewnej willi na ulicy Kasprusie, co jest o tyle istotne, o ile wiemy, po co przebywamy w takim a nie innym miejscu i czemu (nie komu), służymy. We wspomnianej willi spędzę zaledwie trzy noce, to za mało aby napisać jakąkolwiek książkę, nie dałby rady nawet modny pisarz, wyróżniony przynależnością do kręgu wzajemnej adoracji.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz