Na południowej
pierzei Rynku we Lwowie była kiedyś huculska knajpka. Nie wchodziło się do niej
bezpośrednio z chodnika, szczerze mówiąc z ulicy nie było jej nawet widać. Aby
do niej trafić trzeba było wejść w podwórze łączące Rynek z ulicą Starojewriejską.
W knajpce można było najeść się do woli specjałów huculskiej kuchni: mamałyga z
bryndzą, studenec, hołubci, barszcz. Niestety miejsce to wypadło z
gastronomicznej mapy Lwowa. Podczas ostatniej wizyty w tym mieście, wiedziony
sentymentem, poszedłem zobaczyć rzecz, która w tym nieco skrytym zaułku, zawsze
mnie fascynowała. Na murze, vis a vis nieistniejącej knajpki, ktoś wykonał
niezwykły mural, a nawet coś więcej niż mural. Był to kontur mapy utworzony z
resztek nieskutego tynku. Mur zasłonięty został krzakami, które wyrosły tu na
przestrzeni ostatnich lat. Przedarłem się przez gałęzie odnajdując na murze moją
ulubioną mapę Galicji.
Na miejscu lwowskich włodarzy od kultury
otoczyłbym ten fragmencik muru ochroną. Ktoś kto stworzył muralową mapę,
kierował się sentymentem wyrastającym ponad nacjonalistyczne spory. To jedno z
takich miejsc, które przypomina o wspólnym austro-węgierskim kawałku historii
Lwowa, Krakowa, Przemyśla i Stanisławowa. Przypomina o Galicji, jako odrębnej, kulturowo
spójnej, krainie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz