poniedziałek, 24 listopada 2014

W karpackiej chałupie


Wnętrze gazdowskiego domu miewa swoje zapachy. W owych zapachowych feromonach wyczuwa się pewną leniwość. Znać, że w spokoju, od lat w niezmiennej kolejności, unoszą się w powietrzu. Często zapowiadają potrawy o różnych smakach. Każdy z zapachów przypisany jest do innej części izby. Króluje mleczny aromat. To po tysiącach świeżych udojów, od krowiego po kozie, roztacza woń mleko. Jego zapach dawno przeniknął między słoje drewnianych bali. Z nich złożone są ściany każdej z izb. W ślad za mlekiem idą zapachy serów: buncu, bryndzy i pozostałej po ich produkcji zawiesistej żętycy. To wszystko od krów i owiec, które stojąc w przylegającej do domu obórce, dodają ledwie wyczuwalną nutę wilgotnej wełny. W sieni snują swój zapach baranie kożuchy. Jest to bardzo specyficzne i nieodmiennie przywołuje smak baraniny spożywanej głównie jesienią. Opary unoszą się nad garnkami i miskami z ciepłymi, leniwie stygnącymi, potrawami. Zaglądający do ich wnętrza, ujrzeć można dostatek kapusty, ziemniaków i kukurydzianej kaszy. Kukurydzę przez  okrągły rok magazynowano w postaci całych kolb - to dla zwierząt, czyli chudoby. Robi się z niej kuleszę zwaną, im dalej na południe tym powszechniej, mamałygą. Mamałyga na środku stołu sprawiała wrażenie jakby w misie postawionej między potrawami wykluło się małe słońce. Jest żółta i gorąca.

 


Mamałygą, najczęściej z bryndzą, częstuje się do dzisiaj. Nawet wtedy, gdy bez wcześniejszego zaproszenia, do chałupy zawitają goście. Inaczej wygląda poczęstunek, gdy na wizytę przychodzi się, będąc uprzednio zaproszonym przez gospodarzy. Wówczas gaździna przygotowuje coś bardziej wykwintnego. Nic nie schlebia gościom bardziej niż balmusz. W garnku gotuje śmietanę, do której wsypuje się mąkę kukurydzianą, tę samą, która służyła do gotowania mamałygi. Posoliwszy, war stawia się na skraju pieca najmniej na kwadrans. We właściwym czasie wrząca śmietana, sama z siebie oddzieli masło. Teraz wystarczy poczekać, aż wszystko razem ostygnie. Popija się te specjały barszczem. Buraczana zupa, z warzywami w ukraińskim stylu, dostępna jest, podobnie jak mamałyga, niemal zawsze. Co innego studenec! Ten robi się od święta. Galaretowaty rosół wołowy, lub nieco gorszy wieprzowy, przyrządzany jest na zimno. Wcześniej dodaje się do niego rozgnieciony czosnek i inne przyprawy, wedle smaku. Studenec nie nadaje się do picia. Podaje się go niemal jako deser.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz