Wnętrze gazdowskiego domu miewa swoje zapachy. W owych
zapachowych feromonach wyczuwa się pewną leniwość. Znać, że w spokoju, od lat w
niezmiennej kolejności, unoszą się w powietrzu. Często zapowiadają potrawy o
różnych smakach. Każdy z zapachów przypisany jest do innej części izby. Króluje
mleczny aromat. To po tysiącach świeżych udojów, od krowiego po kozie, roztacza
woń mleko. Jego zapach dawno przeniknął między słoje drewnianych bali. Z nich
złożone są ściany każdej z izb. W ślad za mlekiem idą zapachy serów: buncu,
bryndzy i pozostałej po ich produkcji zawiesistej żętycy. To wszystko od krów i
owiec, które stojąc w przylegającej do domu obórce, dodają ledwie wyczuwalną
nutę wilgotnej wełny. W sieni snują swój zapach baranie kożuchy. Jest to bardzo
specyficzne i nieodmiennie przywołuje smak baraniny spożywanej głównie
jesienią. Opary unoszą się nad garnkami i miskami z ciepłymi, leniwie
stygnącymi, potrawami. Zaglądający do ich wnętrza, ujrzeć można dostatek
kapusty, ziemniaków i kukurydzianej kaszy. Kukurydzę przez okrągły rok magazynowano w postaci całych
kolb - to dla zwierząt, czyli chudoby. Robi się z niej kuleszę zwaną, im dalej
na południe tym powszechniej, mamałygą. Mamałyga na środku stołu sprawiała
wrażenie jakby w misie postawionej między potrawami wykluło się małe słońce.
Jest żółta i gorąca.
Mamałygą, najczęściej z bryndzą, częstuje się do
dzisiaj. Nawet wtedy, gdy bez wcześniejszego zaproszenia, do chałupy zawitają
goście. Inaczej wygląda poczęstunek, gdy na wizytę przychodzi się, będąc
uprzednio zaproszonym przez gospodarzy. Wówczas gaździna przygotowuje coś
bardziej wykwintnego. Nic nie schlebia gościom bardziej niż balmusz. W garnku gotuje
śmietanę, do której wsypuje się mąkę kukurydzianą, tę samą, która służyła do
gotowania mamałygi. Posoliwszy, war stawia się na skraju pieca najmniej na
kwadrans. We właściwym czasie wrząca śmietana, sama z siebie oddzieli masło. Teraz
wystarczy poczekać, aż wszystko razem ostygnie. Popija się te specjały
barszczem. Buraczana zupa, z warzywami w ukraińskim stylu, dostępna jest,
podobnie jak mamałyga, niemal zawsze. Co innego studenec! Ten robi się od
święta. Galaretowaty rosół wołowy, lub nieco gorszy wieprzowy, przyrządzany
jest na zimno. Wcześniej dodaje się do niego rozgnieciony czosnek i inne
przyprawy, wedle smaku. Studenec nie nadaje się do picia. Podaje się go niemal
jako deser.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz