Pisząc o sowach napisałem kiedyś, cytując
siedemnastowiecznego autora:
„Na kurcz, kto często cierpi, tedy sowę warzoną albo upieczoną
miast kuropatwy zjeść powinien” dalej dodałem, że jest to chyba jedyny znany mi
przepis na potrawę z sowy, prócz smażonych grzybów - kań, zwanych w
Wielkopolsce sowami. Wypominał mi to z zaświatów Jan Potocki. Nie ma się co śmiać, autor „Rękopisu Znalezionego
w Saragossie” straszyć potrafi. Do tego, ten motyw z gałką od cukierniczki…
Mianowicie Potocki oderwał kiedyś okrągłą, metalową gałkę swojej stołowej
cukiernicy i przez wiele lat obracał ją pomiędzy palcami. Miał ją zawsze przy
sobie, pieścił i wygładzał, aby po wielu latach wstrzelić ją sobie do mózgu.
Załadował ją do pistoletu i wystrzelił.
Wcześniej Jan Potocki też zjadł sowę i to nie byle jaką, samego puchacza. Było to na
Kaukazie, niby tylko udko ale zawsze. Opisał to w relacjach ze swych
peregrynacji. Wydano je w Polsce, w roku 1959, pod tytułem „Podróże”.
Najciekawszą część tej książki stanowi dla mnie opis podróży przez stepy
Astrachania i dalej na Kaukaz. Poważnie mówiąc na tyle lubię Potockiego, że
pojechałem jego śladem zarówno na Kaukaz, jak i do Astrachania.
Na stronie 342, ksiązki Jana Potockiego, można
przeczytać:
„Dzisiejszego wieczoru pacjent mój zdecydował się zrobić użytek z uniwersalnego leku, to znaczy usmażyć puchacza. Uległem ciekawości i zjadłem udko ptaka. Mięso jego jest raczej białe niż ciemne, bardzo tłuste i wydało mi się całkiem smaczne”. Było to na Kaukazie 15 października 1797 roku. Dzień później Potocki zanotował:
„Biedny puchacz padł niepotrzebnie ofiarą ludowych
przesądów. Jego mięso nie wywołuje najmniejszych potów i bez wątpienia nie
posiada żadnych własności leczniczych”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz